Dobrze, może tytuł jest nieco przesadzony, bo zakładam, że paczka dobrych znajomych Novaka Djokovicia czy Dominica Thiema w ostatnich tygodniach się nie zmniejszyła. Z pewnością jednak stracili oni nieco fanów czy też sympatyków. Podobnie jak Sascha Zverev. Zyskał za to Nick Kyrgios. I to wcale nie na korcie. Choć kort dużo ma z tym wspólnego.
Wyobraźcie sobie, że nagle budzicie się w innym świecie, który jednak bardzo przypomina nasz. Też trwa w nim pandemia koronawirusa, też gra się w tenisa, też jednak zatrzymano rozgrywki na kilka miesięcy. Jedyna różnica? Nagle odkrywacie, że jesteście znanym tenisistą. Światowym numerem jeden. Macie miliony fanów, ogromny posłuch i możecie wykorzystać go, by zrobić coś dobrego. Co, waszym zdaniem, to będzie? Dla ułatwienia przyjmijmy cztery możliwości:
- Wykorzystujecie swoje zasięgi, by powiedzieć ludziom, żeby zostali w domach i uważali na siebie oraz swoich bliskich. (dobrze, brawo!)
- Staracie się nagłośnić akcje charytatywne związane z pandemią koronawirusa. (świetnie!)
- Nie robicie nic. (spoko, wasze prawo)
- Organizujecie cykl turniejów na Bałkanach z kibicami na trybunach i bez jakiegokolwiek social distancingu. (źle)
Novak Djoković, jak pewnie dobrze wiecie, wybrał bramkę numer cztery. Nie posłuchał tym samym dziesiątek ludzi ze środowiska, którzy mówili mu: „słuchaj, to może nie być taki dobry pomysł…”. Jasne, może chciał dać ludziom trochę radochy. Może chciał zapewnić kolegom po fachu i samemu sobie możliwość pogrania przed prawdziwą publicznością. Może naprawdę liczył, że kasa na cele charytatywne będzie jedynym, co po tym turnieju zostanie. Może chciał dobrze. Ba, na pewno chciał dobrze. Tylko, cholera, dało się to zrobić zupełnie inaczej.
Jak? Choćby wpuszczając mniej fanów na trybuny. Albo nie wpuszczając ludzi bez maseczek na twarzach. Ustalając i przestrzegając zasad higieny osobistej oraz social distancingu wśród samych zawodników, żeby dać innym przykład. To tylko kilka propozycji, jestem pewien, że tak łebski gość jak Novak, mógłby wykminić więcej. Zresztą nawet nie musiał nad tym myśleć – wystarczyło posłuchać ludzi znacznie mądrzejszych w tym konkretnym temacie. Kogo? No nie wiem… może choćby naukowców? Dziesięć minut w odpowiednich zakamarkach Internetu wystarczyłoby, żeby Djoković nabył potrzebną wiedzę.
Gdyby tylko chciał.
Problem w tym, że najwidoczniej nie chciał. Bo turniej ma być z kibicami, ma być zabawa, ma być śmiech, dyskoteka, tańce, hulanki, swawola. Mają być uściski, mecz koszykówki i fotki z fanami. A żeby się nie zarazić, ma być pita magiczna woda. Okej, okej, przyznaję – to ostatnie to już moje prywatne podejrzenie, ale wcale nie zdziwiłbym się, gdyby Novak uwierzył, że szczepionka (przypomnę: jest przeciwnikiem obowiązkowych szczepień na koronawirusa) jest mniej skuteczna niż woda nasycona dobrą energią.
Cóż, z czegokolwiek by Serb nie korzystał w trakcie tego turnieju, okazało się to niewystarczającym zabezpieczeniem. Koronawirusa złapał on, złapał Grigor Dimitrow (który jako jedyny w Serbii prosił ponoć o maskę), złapało też kilka innych osób. To wśród zawodników. A z fanów obecnych na trybunach może i setki. O tym się już jednak nie dowiemy, bo media – zwłaszcza serbskie – temat po prostu przemilczą. Djoković, oczywiście, ostatecznie przeprosił. Tyle, że było na to już cholernie późno. To trochę tak, jakby ktoś podpalił wam krzaki obok domu, żeby się ogrzać, ale kompletnie zlekceważył opcjonalne zagrożenie pożarowe, nie pilnował ognia i dziwił się, że zajarał się sam budynek. Zwykłe „bardzo was przepraszam” nic tu nie zmieni. Co się miało spieprzyć, już się spieprzyło.
Co z tym wszystkim mają wspólnego Dominic Thiem i Sascha Zverev? Cóż, obaj tuż po turnieju ogłosili, że pójdą na dwutygodniową kwarantannę, mimo że testy dały wyniki negatywne. Nie musieli o tym zapewniać. Nikt tego od nich nie wymagał, w końcu nie byli chorzy, choć był to ładny gest. Sęk w tym, że… ostatecznie do tego nie doszło. A przynajmniej nie od razu, bo Niemiec zdecydował o kwarantannie kilka tygodni po fakcie. Przyznam się tu do czegoś: obu bardzo lubię i zwykle trzymam za nich kciuki. Ale gdy widzę, jak Austriak gra kolejne pokazówki w różnych krajach (ba, nawet organizuje własną!), mimo że miał siedzieć w domu i co najwyżej odbijać piłki o ścianę, naprawdę zastanawiam się, czy przypadkiem nie ma swoich fanów za idiotów.
Bo ci, wbrew pozorom, to widzą. I wyciągają wnioski. Skoro ich ulubieńcy nie robią tego, co obiecali, to zmieniają się w ich oczach na gorsze. Jasne, można to po prostu ignorować i patrzyć tylko na kort. Nie mam nic przeciwko takiemu podejściu. Jeśli jednak ktoś obserwuje tenisistów również poza ich meczami, to takie podejście musi się mu nie podobać. Tym bardziej, gdy zastrzeżenia wielu budzi przecież postawa Rafy Nadala czy Rogera Federera, którzy w ostatnich tygodniach po prostu milczą. Oni jednak przynajmniej niczego nie przekłamują. A to już coś.
Nie milczał za to (zresztą chyba nikt nie podejrzewał go o taką umiejętność, co?) Nick Kyrgios, który jako jeden z niewielu wprost nazwał postępowanie Novaka, Dominica, Saschy czy broniącego Serba Borisa Beckera niesamowicie głupim. Zresztą wiemy, że Australijczyk się w słowach nie hamuje. I o ile na co dzień można to krytykować, tak w tym przypadku… to po prostu bardzo dobrze. Dobrze, że ktoś taki jest. Dobrze, że w prostych słowach próbuje wepchnąć ludziom do głów jedną cholernie ważną rzecz: możecie uważać, że ta pandemia to popierdółka. Ale ludzie giną właśnie przez nią. I wy też macie na to wszystko wpływ. To wasze postępowanie może pomóc w walce z wirusem albo ją utrudnić. No, panie Novak, jak pan myśli – pomogło czy utrudniło?
Kyrgios, zwykle będący wyrzutkiem tenisowego społeczeństwa, złym dzieciakiem kiedyś, a teraz już złym mężczyzną, stał się tu głosem rozsądku. Głosem, którego warto posłuchać. I który, używając języka Internetu, wykazał się rozumem i godnością człowieka oraz tenisisty. Zresztą nie pierwszy raz w tym roku – pamiętam wciąż dobrze jego postawę wobec pożarów w Australii. I kolejny raz przekonuję się, że jeśli Nick jest w coś zaangażowany i na czymś faktycznie mu zależy, to wkłada w to całe serducho. I znów: ludzie to widzą. Jestem pewien, że Kyrgios zyskał w trakcie tej pandemii co najmniej kilku fanów, może nawet wśród ludzi, którzy niespecjalnie tenisem się interesują. Całkiem słusznie zresztą, zasłużył na to.
Nie mówcie im tylko, że na korcie z jego zaangażowaniem zwykle jest gorzej. W końcu sami to odkryją. Po co ich przedwcześnie zniechęcać?
Autor: Sebastian Warzecha