Sezon 2019 dobiegł końca, więc postanowiłem napisać kilka słów na temat głównych bohaterów, zaskoczeniach oraz rozczarowaniach. Rozpocznę od głównego cyklu, a następnie zajmę się rozgrywkami niższej rangi czyli ATP Challenger Tour – zapraszam.
Wielka Trójka
Rafael Nadal
Spośród zawodników z Wielkiej Trójki Rafael Nadal wypadł w tym roku najlepiej. Zaczął znakomitym występem w Melbourne, gdzie zaliczył finał, w którym zdecydowanie uległ Novakovi Djokoviciowi. Następnie zaliczył falstart na początku sezonu ziemnego, gdyż odpadł w półfinale tysiącznika w Monte Carlo ze świetnym, w tamtym czasie Fabio Fogninim (który ostatecznie triumfował), a mając w pamięci historię tego turnieju, wynik tego meczu był niespodzianką, a szczególnie rozmiar porażki Hiszpana. Później przyszła jeszcze porażka z Dominiciem Thiemem w Barcelonie i w Madrycie ze Stefanosem Tsitsipasem, lecz w dobrym momencie się odbudował zaliczając triumf w Rzymie, ogrywając Nole w finale, a później obronił tytuł na Roland Garros pokonując pewnie Dominica Thiema. Po Paryżu już było wiadomo, że Rafie niewiele trzeba by wrócić na szczyt, gdyż zbyt wielu punktów do obrony już nie miał. Niedługo później osiągnął półfinał Wimbledonu, gdzie musiał uznać wyższość króla trawy czyli Rogera Federera, który wziął rewanż za pojedynek na RG. Miesiąc po Wimbledonie Hiszpan zaliczył kolejny znakomity występ, tym razem na kortach twardych i wygrał tysięcznik w Montrealu, pokonując w finale będącego w wysokiej formie Daniila Medvedeva. Miesiąc później przyszedł czas na ostatni szlem roku i tam ponownie okazał się najmocniejszy, a po pięknym finale w pełnym rozmiarze, ograł ponownie świetnego Rosjanina. Niedługo później przyszedł czas na turniej pokazowy w Genewie czyli Laver Cup, w którym znów wygrała drużyna Europy z Nadalem i Federerem na czele. Ostatnim mocnym akcentem dla Rafy był Paryż, gdzie nie szło mu zazwyczaj za dobrze, ale tym razem osiągnął znów bardzo dobry wynik, bo półfinał, w którym ostatecznie nie zagrał z powodów zdrowotnych. Finały sezonu nie poszły po jego myśli, lecz odbił je sobie genialnym występem w Madrycie podczas finałów Davis Cup, w których poprowadził swoją reprezentację do końcowego triumfu. Turniej był bardzo wyczerpujący, a Nadal wygrywał swoje mecze w singlu, ale też i w deblu, co było niezwykle ważne i został wybrany graczem turnieju. W całym sezonie zaliczył cztery triumfy, w tym dwa wielkoszlemowe oraz jeden finał i półfinał, a także zwycięstwa w turniejach zespołowych czyli Davis Cup oraz Laver Cup. Został numerem rankingu ATP Tour oraz zwyciężył w klasyfikacji Race. Hiszpan w swoim stylu zagrał niewiele turniejów, ale w większości pokazał się ze znakomitej strony.
Novak Djokovic
Serb sezon 2019 na pewno musi zaliczyć do udanych, choć nie jest to jeszcze tak wybitny i równy poziom jak przed kilkoma laty. Nole stracił pozycję lidera rankingu, ale numer dwa jest dla niego dobrą motywacją na kolejne lata. Djokovic w tym roku pięć triumfów, więc nawet więcej od Hiszpana. Zaczął świetnie od ulubionego Australian Open, lecz później zaliczył kilka słabszych występów, a dopiął swego dopiero w maju, w Madrycie wygrywając tamtejszy tysięcznik na cegle i to bez straty seta. Następnie wspomniany finał w Rzymie przegrany z Rafą i na zakończenie sezonu ziemnego półfinał Roland Garros i porażka w dramatycznych okolicznościach z Dominiciem Thiemem. Sezon trawiasty to występ jedynie na Wimbledonie, ale za to okraszony zwycięstwem w finale z samym Federerem, po obronie dwóch piłek meczowych i zakończony w tb piątego seta – mecz, który można umieścić w czołówce rankingu zeszłego sezonu. Amerykańskie tournee było dla Djokovicia tylko przeciętne, a kolejny triumf zaliczył dopiero w stolicy Japonii, a później dołożył znakomity występ w Paryżu. Finały sezonu wypadły bardzo słabo i podobnie jak Nadal odpadł już w fazie grupowej. Wystąpił także w Madrycie w finałach Davis Cup i grał tam znakomicie, lecz reprezentacja Serbii odpadła w ćwierćfinale po dramatycznym deblu z Rosją, w którym fatalnie zagrał Viktor Troicki. Sezon Serba trzeba uznać za bardzo dobry, lecz widać, że ma jeszcze rezerwę. Kluczem okazały się długie przestoje podczas sezonu, a można zauważyć takie dwa czyli po Australian Open oraz po Wimbledonie czyli po szlemach, w których triumfował.
Roger Federer
Wśród hegemonów najstarszy, więc powinno się już stosunkowo mniej wymagać od wybitnego Szwajcara, lecz poniżej pewnego poziomu dalej nie schodzi. Zasłużył na numer 3 w rankingu, choć chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że będzie mu arcytrudno utrzymać tę pozycję na koniec sezonu 2020. Sezon 2019 okazał się bliźniaczo podobny do 2018, gdyż znów zajął 3. miejsce w rankingu, a także triumfował w czterech turniejach. Jednak w utrzymaniu tej pozycji niewątpliwie pomógł mu występ w sezonie ziemnym, w którym rok wcześniej nie uczestniczył, więc nie bronił żadnych punktów. Początek roku to obrona tytułu w ostatniej edycji Pucharu Hopmana wraz z Belindą Bencic. Następnie przeciętny występ na Australian Open i porażka ze świetnym młodzianem czyli Stefanosem Tsitsipasem. Pierwszy triumf przyszedł w Dubaju, gdzie w finale zrewanżował się Grekowi. Chwilę później Szwajcar osiągnął finał Indian Wells, gdzie nieco niespodziewanie uległ Dominicowi Thiemowi. Kilkanaście dni później jednak odbił sobie tę porażkę i triumfował w Miami, więc pierwszy kwartał sezonu mógł uznać za udany. Na cegle wypełnił plan optimum, gdyż na Roland Garros osiągnął półfinał i powalczył z królem mączki. W czerwcu zaliczył trzeci turniejowy triumf w sezonie, a mianowicie w jednym z ulubionych jego miejsc czyli Halle. Niedługo później uległ we wspomnianym wcześniej, dramatycznym finale Wimbledonu z Nole, oddając dwie piłki meczowe. W USA na kortach twardych podobnie jak Serb wypadł tylko przeciętnie, a chwilę później triumfował u siebie, razem z Rafą na Laver Cup. Ostatni triumf w sezonie przypadł Helwetowi także u siebie, bo w Bazylei, gdzie nie dał większych szans swoim młodszym rywalom i pokazał, że mimo 38 lat jeszcze będzie się liczyć przez jakiś czas i w przyszłym sezonie jeszcze powinien gdzieniegdzie triumfować. Zawodnik wybitny.
Powrót roku – Andy Murray
Jeszcze w styczniu 2019 roku Szkot podczas poruszającej konferencji prasowej mówił, że prawdopodobnie Wimbledon będzie jego ostatnim turniejem w karierze, o ile do niego dotrwa, a treningi sprawiają mu ból. Sam Andy już raczej nie wierzył w skuteczny powrót i większość kibiców raczej też, tym bardziej, że Murray bazuje na świetnym przygotowaniu fizycznym, a przecież w tym roku skończył 32 lata. Australian Open dało mu na pewno nadzieję, by jeszcze spróbować i mimo, że odpadł już w pierwszej rundzie to łatwo skóry nie sprzedał z faworyzowanym Roberto Bautistą Agutem. Szkot przegrał dopiero w piątym secie, a mecz stał na dobrym poziomie. Andy na kort wrócił niestety dopiero w sierpniu, ale jego spotkania nie stały nawet na przyzwoitym poziomie. Próbował odbudować się nawet na challengerze na Majorce, lecz nawet tam uległ Matteo Violi czyli zawodnikowi z trzeciej setki, bez żadnych osiągnięć na wyższym poziomie niż turnieje drugiej kategorii. Jednak z meczu na mecz widać widać było lekką poprawę w grze, co zapoczątkował występ w Zhuhai i emocjonujące mecze z Tennysem Sandgrenem i Alexem De Minaurem. W Pekinie zaliczył kolejny progres, gdyż odprawił Matteo Berrettiniego oraz Camerona Norrie, a przegrał dopiero z Dominiciem Thiemem. W Szanghaju odpadł w drugiej rundzie z Fabio Fogninim, lecz dopiero po tb trzeciego seta. Jednak w październiku rozegrał turniej jakiego się jeszcze nikt nie spodziewał, a mianowicie ATP Tour 250 w Antwerpii. Murray rozegrał pięć spotkań, z których trzy ostatnie rozegrał w rozmiarze trzech setów, a w dwóch z nich musiał wracać ze stanu 0-1. W finale pokonał Stana Wawrinkę, który swoją drogą także aspirował do nagrody powrotu roku, lecz bezkonkurencyjny okazał się Szkot. Emocjonujący turniej oraz piękna historia Andiego Murraya, która daje mu jeszcze nadzieję na dobre czasy i miejmy nadzieję, że nie był to jego ostatni triumf w karierze. Niestety Szkot dalej zmaga się z urazami, lecz ma być gotowy na luty 2020 (zrezygnował z Australian Open w końcówce grudnia). Powstał także film opowiadający historię powrotu na kort byłego lidera rankingu.
Debiut roku – Jannik Sinner
Niewątpliwie było to wejście do zawodowego tenisa z mocnym przytupem i raczej długo takiego nie będzie. Chłopak, którego nie znał nikt, nie miał żadnych sponsorów i rozgrywał turnieje w jednych ubraniach, a rankingowo plasował się w drugiej pięćsetce! Wygrał w cuglach trzy turnieje rangi challenger, zaliczył debiut w głównym cyklu oraz pierwszy półfinał ATP Tour 250, a na koniec sezonu dołożył wygraną w Next Gen ATP Finals i zaliczył debiut w TOP 100 rankingu ATP (więcej o nim w dziale nt. podsumowania roku w challenger series).
In plus
Dominic Thiem (rank. 8. -> 4. – różnica rankingowa w stosunku do 1. stycznia 2019)
Obok Novaka Djokovicia zdobył najwięcej indywidualnych tytułów w tym sezonie, gdyż było ich aż 5. Dla Austriaka był to na pewno bardzo dobry sezon, który odpowiedział na pytanie czy jego tenis idzie w dobrą stronę. Świetnie wykonana praca z Gunterem Bresnikiem i szczególnie Nicolasem Massu dała należyty efekt czyli trofea i zbliżenie się do Wielkiej Trójki, a ponadto poprawa gry na twardej nawierzchni. Pod względem techniki sezon 2019 także był przełomowy dla Dominica, gdyż zmniejszył rotację w bekhendzie, co teoretycznie spowodowało bardziej ryzykowne uderzenia (bardziej płaskie), lecz nie odbiło się to negatywnie na jakości, a wręcz przeciwnie. Efektem tego było zwycięstwo na Indian Wells, w Pekinie czy w Wiedniu. Co ciekawe na kortach twardych triumfował częściej niż na cegle (Barcelona i Kitzbuhel). Thiem dołożył do tego finał Roland Garros oraz finał Nitto ATP Finals, gdzie zagrał kilka znakomitych spotkań, tj. z Djokoviciem czy Federerem (oba wygrane). Austriak całkowicie odpuścił sezon trawiasty i zaliczył jedynie pierwszą rundę Wimbledonu, lecz możliwe, że ta decyzja miała sens w kontekście dalszej części sezonu. Dominic Thiem jest niewątpliwie jednym z tych graczy, którzy naturalnie mogą zastąpić w TOP 3 obecnych hegemonów. Co ciekawe ograł w tym roku wszystkich graczy z wielkiej trójki.
Daniil Medvedev (rank. 16. -> 5.)
Niewątpliwie świetny sezon Rosjanina, a szczególnie jego druga część, kiedy to zdobył 4 tytuły zaczynając od Cincinatti, przez Petersburg i kończąc na Szanghaju. Po drodze zaliczył znakomite US Open i przegrany finał z Rafaelem Nadalem po pięciosetowym boju. Wcześniej doszedł do dwóch finałów mocno obsadzonych turniejów w Montrealu i Waszyngtonie, gdzie przegrał także z Nadalem i Kyrgiosem. Na początku roku triumfował w Sofii, a niedługo później zaliczył półfinał tysięcznika w Monte Carlo. Gra Rosjanina ewaluowała i obok Thiema jest głównym kandydatem do wejścia na podium rankingu ATP oraz do szlema dla gracza z młodego pokolenia. Podobnie jak Austriak finał już ma, ale triumfu jeszcze nie. Być może już w przyszłym sezonie. Medvedev przed kilkoma dniami w Arabii Saudyjskiej pokazał, że będzie się znów liczyć wygrywając pokazówkę Diriyah Cup i to świeżo po wakacjach na Malediwach. Warto wspomnieć też o trenerze, który został wybrany najlepszym w tym sezonie, a mianowicie Gilles Cervara.
Stefanos Tsitsipas (rank. 15. -> 6.)
Bardzo udany sezon dla Greka, który z roku na rok zalicza wyraźny progres w swojej grze. Wcześniej nieco niedoceniany, lecz obecnie liczyć się z nim musi każdy zawodnik. Silny charakter, mentalność oraz wydolność Greka to niewątpliwie jego mocne strony. Bardzo solidny bekhend oraz serwis są wartością dodaną, co odbiło się na świetnych wynikach. Sezon rozpoczął bardzo dobrze, bo od półfinału w Melbourne ustępując Nadalowi, wcześniej ogrywając Federera. W lutym zaliczył pierwszy turniejowy triumf w sezonie, a dokładnie na twardych kortach w Marsylii. Tydzień później doszedł do finału w Dubaju, w którym rewanż na Greku wziął Federer. W obu wspomnianych turniejach Stefanos ogrywał Huberta Hurkacza. Na kolejne świetne występy musiał czekać do sezonu ziemnego, gdyż triumfował na mniejszym turnieju w Estoril, a już tydzień później uległ w finale tysiącznika w Madrycie z Djokoviciem, wcześniej ogrywając w półfinale samego Nadala. Środkowa część sezonu to przestój Greka z wyjątkiem półfinału w Waszyngtonie. Kolejne bardzo dobre wyniki to dopiero październik, w którym osiągnął finał w Pekinie i półfinały turniejów w Szanghaju i Bazylei. Ostatnim mocnym akcentem i zwieńczeniem bardzo solidnego sezonu były finały sezonu, które wygrał w znakomitym stylu ogrywając w finale Dominica Thiema i wcześniej Rogera Federera. Jako jeden z nielicznych ograł w jednym sezonie każdego z Wielkiej Trójki. Pierwszy zawodnik w historii, który rok po roku wygrał Next Gen i Nitto ATP Finals.
Matteo Berrettini (rank. 54. -> 8.)
Zawodnik, który niewątpliwie zaliczył jeden z największych progresów wśród tych, którzy byli plasowani w TOP 100 na początku sezonu. Zaliczył ogromny awans o 46 pozycji, co w efekcie dało mu przepustkę do finałów sezonu. Matteo Berrettini zastąpił Fabio Fogniniego na pozycji lidera w swoim kraju i godnie piastuje tę pozycję, a jeśli będzie dalej się tak rozwijał to długo tego miejsca nie odda, choć konkurencja, szczególnie w ubiegłym sezonie mocno urosła. Berrettini wyróżnia się mocną mentalnością, świetnym serwisem oraz atomowym forhendem. Sezon zaczął spokojnie, bo od półfinału małego turnieju w Sofii, a później dołożył zwycięstwo w Phoenix (challenger). Wyraźna zwyżka formy przypadła na przełom kwietnia i maja, kiedy to triumfował na cegle w Budapeszcie, a tydzień później został finalistą w Monachium (w wyrównanym finale uległ Garinowi). Kolejny bardzo mocny akcent to Stuttgart, gdzie w cuglach wygrał cały turniej rozgrywany na trawie. Włoch serwował świetnie i nie pozostawił złudzeń dobrze dysponowanym rywalom. Później przyszedł półfinał prestiżowego turnieju w Halle oraz czwarta runda Wimbledonu. Niewątpliwie sezon ziemny i trawiasty mógł uznać za bardzo dobry. Jednak co najlepsze przyszło w Nowym Jorku, bo dość niespodziewanie osiągnął tam półfinał, choć niewątpliwie pomogło mu losowanie oraz wyniki w jego części drabinki. Półfinał w Szanghaju i w Wiedniu spowodowały, że Włoch mógł zadebiutować w finałach sezonu w Londynie i rok zakończył na 8. miejscu w rankingu.
Felix Auger-Aliassime (rank. 108. -> 21.)
Jeszcze w styczniu notowany na 108. miejscu w rankingu i początek sezonu raczej nie zwiastował znacznego progresu. Impulsem okazał się świetny występ w Rio de Janeiro, gdzie przegrał w finale z niesamowitym Laslo Djere. Następny świetny występ przyszedł w Miami, gdzie osiągnął półfinał i wyraźnie uległ mentalnie w końcówkach setów z bardziej doświadczonym Johnem Isnerem. Niedługo później zaliczył kolejny finał w głównym cyklu i ponownie na cegle, tym razem na europejskiej – Lyon (porażka z Benoitem Paire). Niecały miesiąc później osiągnął swój trzeci finał ATP, tym razem na trawie w Stuttgarcie i ponownie go przegrał ze znakomitym Berrettinim. Ostatnim mocnym akcentem w wykonaniu Kanadyjczyka była londyńska trawa, gdzie osiągnął półfinał. W kolejnych miesiącach przyszedł kryzys i 19-latek nie wyglądał już tak dobrze. Niewątpliwie jest to zawodnik z ogromnym potencjałem, o którym świat usłyszał już jak był nastolatkiem. W sezonie 2020 powinniśmy doczekać jego debiutanckiego triumfu, o ile wróci do dobrej dyspozycji.
Hubert Hurkacz (rank. 86. -> 37.)
Książkowo układa się kariera Huberta Hurkacza, który przed rokiem ograł się na szczeblu challengerowym zaliczając kilka turniejowych zwycięstw oraz debiuty na Wielkich Szlemach, a w tym sezonie zagrał w drabinkach głównych wielu prestiżowych turniejów głównego cyklu zaliczając świetne wyniki i kilka spektakularnych zwycięstw. Sezon rozpoczął jeszcze od zmagań w challengerze w Canberze, który wygrał i był to wyraźny znak, że można już powalczyć o znacznie wyższe cele. Jednak dopiero pod koniec lutego przyszedł czas na ważne zwycięstwa, bo właśnie w Dubaju okazał się lepszy od gracza z TOP 10 – Kei Nishikori. Konkretnych skalpów na koncie Polaka dalej brakowało, bo trafił dwa razy na świetnego Tsitsipasa. Pierwszym poważnym osiągnięciem Wrocławianina okazał się ćwierćfinał prestiżowego Indian Wells, w którym odpadł po dobrym widowisku z Rogerem Federerem. Wtedy rodak pokazał się szerokiej publiczności, a występ nie przeszedł bez echa w światowych mediach. Później z lepszych wyników warto odnotować trzecią rundę tysiącznika w Madrycie, a w zasięgu wzroku było zwycięstwo z Alexandrem Zverevem. Na kolejny bardzo dobry występ Hubert kazał nam czekać na sierpnia, ale za to jaki – pierwsze turniejowe zwycięstwo w głównym cyklu tuż przed US Open, w Winston Salem. Był to pierwszy polski triumf w turnieju tej rangi od prawie 37 lat (Fibak, 1982 – Chicago). Polak plasuje się obecnie w czwartej dziesiątce rankingu, która daje mu występ we wszystkich najważniejszych imprezach sezonu oraz w większości z nich daje rozstawienie, co może procentować jeszcze lepszymi wynikami w przyszłym sezonie. Jestem bardzo ciekawy, gdzie jest granica dla Huberta i czy uda mu się osiągnąć TOP 20, a może nawet przebić wynik Jerzego Janowicza czyli 14. miejsce w rankingu ATP Tour.
Christian Garin (rank. 84 -> 33.)
Dla Chilijczyka ubiegły sezon był niesamowity i zaskoczył nie jedną osobę, która myślała, że to Nicolas Jarry będzie numerem jeden w tym kraju. Garin w sezonie 2018 pokazał się z solidnej strony na szczeblu challenger i płynnie przeszedł do turniejów głównego cyklu. Wejście miał jednak bardzo mocne i raczej sam przed sezonem nie liczył, że wygra aż dwa turnieje głównego cyklu (Houston i Monachium) i zaliczy w sumie aż trzy finały (Sao Paulo). W efekcie dało to awans na bardzo dobrą 33. pozycję czyli skok o ponad 50 miejsc. Niewątpliwie jedno z objawień tego sezonu i gracz, którego stać na dobre wyniki nie tylko na cegle, podobnie jak jego rodak, który w 2019 roku mocno obniżył loty – Nicolas Jarry.
Radu Albot (rank. 98. -> 46.)
Niedoceniany zawodnik z nietenisowego kraju czyli Radu Albot, który po cichu zrobił na tyle dobre wyniki, że na koniec sezonu znalazł się w czołowej pięćdziesiątce rankingu przeskakując ponad 50 pozycji. Ponadto zaliczył premierowe, turniejowe zwycięstwo w głównym cyklu – Delray Beach. Dodatkowo półfinały w Los Cabos, Genewie i Montpellier czy też trzecia runda Indian Wells. Wyniki solidne i dość równe na przestrzeni całego sezonu. Można rzec, że rezultaty ponad oczekiwania Mołdawianina, który nie jest już młodym graczem. Utrzymanie pozycji w czołowej pięćdziesiątce będzie niewątpliwie celem i sporym osiągnięciem dla Radu Albota na kolejny sezon.
Kamil Majchrzak (rank. 177. -> 102.)
Do plusów zaliczę także sezon dla drugiej rakiety naszego kraju z kilku powodów. Sezon 2019 był tym, w którym można było w końcu zauważyć wyraźny progres w grze, który przełożył się też na wynik sportowy. Widać rękę trenera Iwańskiego i przy odpowiedniej mentalności oraz luźniejszej ręce Piotrkowianin zagrał kilka naprawdę znakomitych meczów, których brakowało we wcześniejszych sezonach. Majchrzak zadebiutował w turniejach wielkiego szlema i to w aż trzech (nie udało się jedynie na Roland Garros), a do tego zaliczył dwa premierowe zwycięstwa w turniejach rangi challenger (Brieuc i Ostrawa). Rok dla Polaka zacząć się znakomicie, gdyż przeszedł kwalifikacje AO i zadebiutował w drabince głównej szlema. Rozegrał znakomite widowisko z Kei Nishikorim, z którym prowadził już 2-0, a później niestety organizm odmówił posłuszeństwa (emocje, zmęczenie oraz klimat zrobiły swoje). Po zwycięstwach w challengerach, przyszła kolej na Wimbledon i tam ponownie zaliczył świetne kwalifikacje, a w pierwszej rundzie czekał Fernando Verdasco, z którym niestety gładko przegrał, choć o dziwo to Polak został uznany za faworyta wg bukmacherów (wg mnie presja spowodowana stawką zrobiła swoje). Na US Open niestety nie udało się przejść kwalifikacji, ale pozycja rankingowa pozwoliła na przepustkę jako lucky loser. W Nowym Jorku nastąpił przełom i Kamil rozegrał póki co życiowy szlem, gdyż po pięciosetowych bojach ograł Nicolasa Jarry oraz Pablo Cuevasa, a zatrzymał się dopiero na późniejszym półfinaliście czyli Grigorze Dimitrovie. Majchrzak poza wygranymi challengerami najlepiej w tym roku wypadał na szlemach, co jest dobrym prognostykiem na nowy sezon i nadzieją na poprawę wyników z AO, RG i Wimbledonu oraz chociaż obronę punktów za US Open. Bardzo prawdopodobne, że Kamil w Melbourne wystąpi już bez kwalifikacji (jeszcze oczekuje), co pozwoli mu na udział w innym turnieju poprzedzającym szlema i zebranie kolejnych punktów. Majchrzak w tym sezonie osiągnął swój życiowy ranking – 82, lecz słabsza końcówka spowodowała spadek tuż poza setkę. Sezon 2020 to niewątpliwie test, który da wiele odpowiedzi. Polecam wywiad z trenerem Kamila, który także podsumowuje ten rok – TUTAJ.
In minus
Alexander Zverev (rank. 4. -> 7. – różnica rankingowa w stosunku do 1. stycznia 2019)
Niemiec co prawda nie zaliczył znacznego spadku i nawet wygrał jeden turniej, lecz niewątpliwie zawiódł i raczej nie tylko mnie, a większość fanów tenisa ziemnego. Zverev w tym roku potwierdził, że brak sukcesu na szlemie nie jest dziełem przypadku, a w większości turniejów nie obronił punktów. Gra Niemca ewidentnie się rozchwiała i jego głównym znakiem rozpoznawczym były podwójne błędy oraz spora ilość niewymuszonych błędów – wyraźna walka z samym sobą i szukanie odpowiedzi na trybunach. Przez większą część sezonu Sasza wyglądał tak samo mizernie, a dobre mecze można zliczyć na palcach jednej ręki. Dobrych turniejów Niemca także było tylko kilka, lecz i w nich zdarzały mu się słabe mecze, w których dopisało szczęście jak np. w finale w Genewie, który mógł spokojnie przegrać (obronił dwie piłki meczowe). Niezły turniej rozegrał także w Acapulco, gdzie w finale musiał uznać wyższość Nicka Kyrgiosa oraz zaliczył ćwierćfinał Roland Garros (porażka z Djokoviciem). W drugiej części sezonu warto wspomnieć o półfinale w Pekinie i finale tysiącznika w Szanghaju. Ponadto brak turniejów wartych odnotowania. Niemiec i jego sztab mają spory materiał do pracy i przyszły sezon da odpowiedź czy wyciągnięto odpowiednie wnioski. Ktoś mógłby powiedzieć, że wyniki, których pozazdrościć może większość graczy, ale to co dla niektórych jest sufitem, dla innych jest podłogą.
Milos Raonic (rank. 18. -> 31.)
Kolejny przeciętny sezon za już doświadczonym Kanadyjczykiem. Można rzec, że nieco w cieniu swoich młodszych kolegów, co można działać na jego korzyść, gdyż może spokojnie pracować i nie być na świeczniku (póki co efekty średnie). Milos w tym roku grał mało i zazwyczaj poniżej swojego poziomu, który jakiś czas temu stabilizował się w czołowej dziesiątce. Początek roku był obiecujący, gdyż zaliczył ćwierćfinał Australian Open oraz półfinał Indian Wells, więc wydawało się, że będzie dobrze i finały przyjdą z czasem. Niestety sezon trawiasty miał dość słaby, na Wimbledonie bronił punktów za ćwierćfinał sprzed roku, a odpadł w czwartej rundzie z graczem rodem z cegły – Guido Pellą. Później było tylko gorzej i do końca roku rozegrał jedynie cztery turnieje, w których wygrał … trzy mecze. Pokazał się także na Laver Cup, lecz tam przegrał oba spotkania singlowe. Milos Raonic niestety nie radzi sobie na ten moment z graczami mobilnymi, którzy opierają swoją grę na trzymaniu piłki w korcie. Kontuzje (m.in. kolana czy nadgarstka) odebrały mu sporo pewności siebie i nawet na serwisie nie jest już tak groźny. Sporo pracy przed Milosem, lecz szczególnie brakuje mu zdrowia. Kolejny podobny sezon będzie zwiastować przedwczesne zakończenie kariery.
Marin Cilic (rank. 7. -> 39.)
Kolejny z zawodników, który jeszcze kilkanaście miesięcy temu był w ścisłej czołówce. Marin Cilic nie spędził połowy sezonu w gabinecie lekarskim, a jego problem bardziej tkwi w głowie. Zawodnik o świetnych warunkach fizycznych, ogromnym potencjale na serwisie, a także w wymianach, które potrafił rozgrywać na znakomitym poziomie, mimo wysokiego wzrostu. Chorwat to zwycięzca US Open czy też finalista Wimbledonu i Australian Open. Sezon 2019 był pierwszym od 12 lat, w którym nie zdobył żadnego tytułu! To nie przypadek, bo gra Marina spadła na jakości praktycznie w każdym elemencie i trudno na pierwszy rzut oka zdiagnozować jego problem – być może mentalność, lecz nie wykluczam wypalenia lub mniejszych urazów. Naprawdę ciężko przytoczyć dobre turnieje Chorwata z tego roku, ale wspomnę tylko ćwierćfinał w Madrycie (wycofanie z powodów zdrowotnych) oraz czwartą rundę Australian i US Open – mierne wyniki jak na zawodnika, który od ponad dekady wygrywa turnieje głównego cyklu i plasował się przez dłuższy czas w czołowej dziesiątce rankingu. Marin nie jest już młodym graczem i przyszły sezon będzie kluczowy dla jego przyszłości w tourze – o punkty będzie jeszcze ciężej z racji rzadszych rozstawień.
Richard Gasquet (rank. 26. -> 61.)
Bardzo trudny rok za bardzo doświadczonym Francuzem. Gasquet zmaga się z mniejszymi lub większymi urazami, które zaburzają jego rytm treningowy, a jest to gracz, który opiera się na stabilności oraz doświadczeniu. Przerwy w startach raczej mu nie pomagają, a znacząco obniżył loty na serwisie czy forhendzie. Jedynie bekhend funkcjonuje dalej na wysokim poziomie, który był od zawsze jego znakiem rozpoznawczym. Na pewno żaden kibic tenisa nie chciałby absencji tak pięknie grającego zawodnika, a niestety lata chwały ma już raczej za sobą. W przyszłym roku skończy 34 lata, więc niestety nie wróżę mu znacznej poprawy, choć mam nadzieję, że się pomylę. Sezon rozpoczął dopiero w maju, a warte odnotowania turnieje to tylko Hertogenbosch i Cincinatti, gdzie osiągnął półfinały. Końcówka sezonu niestety bardzo słaba nie zwiastująca niczego dobrego na przyszłość.
Marco Cecchinato (rank. 20. -> 71.)
Spory regres fantastycznego Włocha, który w sezonie 2018 zagrał ewidentną „życiówkę” i trudno powiedzieć czy wróci do tej gry. Miejsce w czołowej setce zawdzięcza głównie triumfowi w Buenos Aires oraz półfinałowi w Doha czyli zawodach odbywających się na początku roku. Od maja do sierpnia zaliczył 10 porażek z rzędu. Współczynnik zwycięstw to niecałe 38%, z czego spory odsetek to dwa wspomniane turnieje oraz challenger w Szczecinie. Podsumowując, fatalny sezon za Włochem i jeśli nie obroni punktów za turnieje z początku roku to szybko zamelduje się poza czołową setką. Marco na pewno stać na fantastyczną grę, szczególnie na cegle, więc na pewno nie ma powodu jeszcze go skreślać – jest w bardzo dobrym wieku do osiągania świetnych wyników. Spora niewiadoma przed nowym sezonem.
Steve Johnson (rank. 33. -> 85.)
Zawodnik, który nigdy niczym szczególnym się nie wyróżniał – ot solidna, typowo amerykańska szkoła tenisa, rodem z turniejów uczelnianych, w których się nieco zasiedział i karierę zawodową rozpoczął dość późno. Wygrał nawet cztery turnieje głównego cyklu, lecz ten sezon był dla niego zdecydowanie słabszy w stosunku do lat poprzednich. Gra Amerykanina się posypała wraz ze śmiercią ojca, który był jego trenerem i przyjacielem. Johnson jest typowym walczakiem lub nieelegancko ujmując – wyrobnikiem, który ciężką pracą na korcie osiągnął wspomniane sukcesy oraz ranking w czołowej 30-stce. O powrót będzie bardzo trudno z racji prezentowanego stylu i rozwoju tenisa, ale z czystej sympatii będę mu kibicował, bo zwyczajnie na to zasłużył. W sezonie 2019 wygrał jeden turniej rangi challenger – Aptos oraz zaliczył półfinał w Winston-Salem, co jest dobrym prognostykiem na kolejne lata i być może jeszcze jakieś sukcesy w głównym cyklu.
Kevin Anderson (rank. 6. -> 96.)
Bardzo trudny sezon za Afrykanerem, który zagrał tylko w pięciu turniejach i spadł aż o 90 pozycji w stosunku do początku sezonu. Dla Andersona sezon 2018 był najlepszym w karierze, a 2019 był raczej tym najgorszym. Najpierw przytrafiła się kontuzja łokcia, a później doszły problemy z kolanem, co w konsekwencji wykluczyło go z gry do końca sezonu. Kevin już trenuje i ma zamiar wrócić do gry na początku sezonu 2020. Mimo krótkiego sezonu zdążył pokazać się z niezłej strony, bo wygrał turniej w Pune, zaliczył ćwierćfinał w Miami czy też trzecią rundę Wimbledonu, choć bronił punktów za finał. Podsumowując sezon jednak in minus, choć oczywiście nie z powodu gry, a raczej z jej braku. Razem z Lloydem Harrisem mogą tworzyć bardzo mocny duet w reprezentacji RPA.
Hyeon Chung (rank. 25. -> 129.)
Kolejny zawodnik, który przegrał sezon z kontuzjami. Na początku roku rozegrał cztery nieudane turnieje i wrócił dopiero w sierpniu, w całkiem dobrym stylu, gdyż wygrał turniej rangi challenger w Chengdu. Następnie udanie przeszedł kwalifikacje do US Open i zatrzymał się na trzeciej rundzie, w której odpadł gładko z późniejszym triumfatorem. Później poza ćwierćfinałem w Tokio zaliczał same słabe występy i rok zakończył poza pierwszą setką. Chung zmagał się z kilkoma urazami, m.in. kręgosłupa i stawu skokowego. Koreańczyk to zawodnik ze sporym potencjałem, który odzwierciedlał jego ranking w okolicach czołowej dwudziestki. Na ten moment nie jest nawet numerem „1” w swoim kraju.
Martin Klizan (rank. 41. -> 140.)
Zawodnik, który swego czasu ponoć uchodził za najbogatszego człowieka na Słowacji, a na pewno sportowca. Niestety ogromny talent nie przynosi odzwierciedlenia na korcie. Według mnie ewidentnie ma problemy mentalne i chyba brakuje motywacji by wygrywać na korcie, choćby z przeciętnymi graczami. Zaledwie dziewięć zwycięstw w głównym cyklu na przestrzeni całego roku, a największe osiągnięcie to … III runda Roland Garros. Słowak co prawda miewa problemy z urazami, ale nie jest to jego największy problem.
Robin Haase (rank. 50. -> 162.)
Holender już od trzech lat bez tytułu na jakimkolwiek szczeblu, ale rankingowo to właśnie w tym sezonie zaliczył największy regres. Gracz kojarzony od lat z głównym cyklem, którego mecze ogląda się ze sporym zaciekawieniem, często ze względu na jego temperament i show. Haase rozegrał pełny sezon, bez dłuższych przerw i mimo to trudno znaleźć turniej, za który mógłbym go pochwalić. Jedynie dobrze zaakcentował końcówkę sezonu, gdyż wygrał dwa mecze dla reprezentacji Holandii, podczas finałów Davis Cup w Madrycie. Trudno powiedzieć jak długo jeszcze zabawi w tourze, gdyż może brakować motywacji na tułanie się w challengerach, do czego nie jest przyzwyczajony.
Bernard Tomic (rank. 83. -> 185.)
Jeden z Australijczyków, który marnuje swoją karierę, a potencjał miał ogromny. W tym roku tylko w Atlancie i Antalyi osiągnął ćwierćfinały, a poza tym zaliczał słabe lub fatalne występy, niektóre zakończone walkowerami. Na szlemach zaliczył trzy razy pierwszą rundę, a na US Open nie wystąpił. Na Wimbledonie został dodatkowo ukarany za niesportowe podejście do meczu i nie dość, że nie otrzymał gaży, to zapłacił jeszcze karę. Bernard Tomic to wzorcowy przykład gracza, który utracił radość z gry w tenisa, głównie przez pieniądze, o czym mówił sam w niektórych wywiadach. Życie poza tenisem stało się dla niego ważniejsze, a kort jedynie dodatkiem, pracą dorywczą.
Malek Jaziri (rank. 45. -> 203.)
W ostatnich latach najbardziej znany przedstawiciel w tourze spośród krajów Afryki Północnej czyli tzw. Maghrebu. Wielokrotnie napsuł krwi zawodnikom ze ścisłej światowej czołówki i kilka takich spotkań wygrał. Niestety zeszły sezon był jego najgorszym od dekady, a przecież 2018 był tym najlepszym. Jaziri niedługo będzie obchodził już 36. urodziny, więc przyszły sezon będzie kluczowy i odpowie na pytanie czy stać go jeszcze będzie na powrót do poważnego grania. Obecny ranking pozwala mu jedynie na grę w turniejach rangi challenger i to bez rozstawień, więc bardzo prawdopodobne, że w głównym cyklu możemy już go nie zobaczyć, a szkoda, bo jest postacią niewątpliwie ciekawą.
Marco Trungelliti (rank. 123. -> 209.)
Stracony sezon dla Argentyńczyka, który w ostatnich latach potrafił sprawiać niespodzianki i ogrywać graczy z szerokiej czołówki jak np. Marin Cilic. Niestety Argentyńczyk wpakował się w pewne problem, których sam się na pewno nie spodziewał – związane z ustawianiem meczów, choć sam nigdy tego zrobił. Więcej w artykule Michała Pochopienia – TUTAJ. Pod koniec roku wygrał challenger we Florencji, co jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Trzymam kciuki.
Ernests Gulbis (rank. 95. -> 227.)
Zawodnik, który rozgrywa wybrane turnieje i należy do grupy tych bez większej motywacji na wynik. Dobre mecze rozgrywa zazwyczaj z graczami z szerokiej czołówki, o ile jest przygotowany, a bywa ostatnio bardzo rzadko. Łotysz pochodzi z zamożnej rodziny i trudno się dziwić, że motywacji na trening nieco brakuje jak żyje się w luksusie. Ernests uważany był do niedawna za kandydata do TOP 10 (obok Jerzego Janowicza), lecz niestety zmierza to w złym kierunku i raczej odwrotu tej tendencji nie zobaczymy. Postać barwna, ale jeśli tak dalej pójdzie to zobaczymy ją co najwyżej w kwalifikacjach do Wielkiego Szlema. W tym roku zaledwie siedem zwycięstw, więc jeszcze mniej od Martina Klizana, a najlepszy wynik osiągnął na inaugurację sezonu w Pune (ćwierćfinał). Później przypomniał się polskim kibicom wygrywając w Montpellier z Hubertem Hurkaczem.
Mischa Zverev (rank. 69. -> 283.)
Drugi z braci Zverev, który rozgrywa słaby sezon oczywiście zachowując wszelkie proporcje. Ostatnie trzy sezony oprócz zeszłego miał na wysokim poziomie i plasował się mniej więcej w połowie czołowej setki. W tym roku przyszedł kryzys, a w wielu spotkaniach dosłownie poległ. Co ciekawe pierwszy mecz w głównym cyklu wygrał dopiero w połowie lipca w słabiej obsadzonym turnieju na trawie, w Newport. Wcześniej zaliczył tylko jedną wygraną w Miami, z Kuhnem, który doznał fatalnej kontuzji, a mecz był już w końcowej fazie, na korzyść Hiszpana, więc ja osobiście nie liczę tego meczu jako zwycięstwo. Być może zawodnicy nauczyli się stylu Niemca, gdyż nie jest dziś łatwo wygrywać stylem serve & volley, tym bardziej jak jest się graczem już wszystkim znanym. Trzeba jednak dodać, że forma Niemca także spadła, szczególnie ta serwisowa. Próżno szukać solidnych występów w tym roku, może z wyjątkiem wspomnianego turnieju w Newport, choć i tam mimo ćwierćfinału odpadł w słabym stylu.
Ryan Harrison (rank. 62. -> 304.)
Jeden z kilku reprezentantów USA, który ma za sobą fatalny sezon. W tym roku występował rzadko i jak już się pojawiał na korcie to grał zwyczajnie słabo. Odkąd został pomówiony o rasizm przez Donalda Younga zaczął grać bardzo słabo. Być może w grę wchodzą jeszcze urazy, o których niestety nie słyszałem. Mam wrażenie, że Harrison nieco stracił zainteresowanie tenisem na korzyść NFL (sportów amerykańskich).
Jack Sock (rank. 106 -> nieklasyfikowany)
Największy zawód w męskim tenisie, jeśli chodzi o rok 2019. Sezon 2018 już był słabszy, ale nie zwiastował aż takiego zjazdu. Jack Sock w zeszłym sezonie nie wygrał ani jednego spotkania o stawkę, a jedynym jego triumfem było zwycięstwo nad Fabio Fogninim podczas Laver Cup. Na pewno przeszkodzie stanęła kontuzja, której nabawił się na snowboardzie (naderwane więzadło). Pod koniec roku oświadczył się swojej partnerce Lauren Little (modelka), co niekoniecznie zwiastuje poprawę gry – historia pokazała wielokrotnie, że związki małżeńskie niekoniecznie służą zawodnikom. Gracz jest stosunkowo młody, więc na pewno w jakimś stopniu się odbuduje, pytanie czy choć trochę nawiąże do lat poprzednich, a warunki do gry ma dobre (szczególnie serwis i forhend).
Zakończyli zawodowe kariery (osiągnięcia turniejowe w głównym cyklu):
David Ferrer (27 triumfów singlowych i 2 deblowe)
Tomas Berdych (13 triumfów singlowych i 2 deblowe)
Nicolas Almagro (13 triumfów singlowych i 1 deblowy)
Mikhail Youzhny (10 triumfów singlowych i 9 deblowych)
Radek Stepanek (5 triumfów singlowych i 18 deblowych)
Janko Tipsarevic (4 triumfy singlowe i 1 deblowy)
Marcos Baghdatis (4 triumfy singlowe i 1 deblowy)
Carlos Berlocq (2 triumfy singlowe i 2 deblowe)
Victor Estrella (3 triumfy singlowe)
Steve Darcis (2 triumfy singlowe)
Max Mirnyi (52 triumfy deblowe i 1 singlowy)
Marcin Matkowski (18 triumfów deblowych)
ATP Challenger Tour
Warto poświęcić dłuższą chwilę na temat rozgrywek niższej rangi czyli zaplecza głównego cyklu – ATP Challenger Tour. Przez te turnieje musiał przejść każdy wielki gracz na początku swojej kariery, ale uczestniczą w tych rozgrywkach także gracze, którzy chcą się odbudować i szukają formy. Sezon 2019 przejdzie do historii za sprawą kilku graczy, a główną postacią bym niewątpliwie Jannik Sinner, który na początku roku wygrał turniej w Bergamu w zaledwie czwartym starcie na tym poziomie. 17-latek zrobił to będąc poza TOP 500 rankingu ATP i został najmłodszym Włochem z zawodowym tytułem. Kolejny krokiem był triumf w Lexington, dzięki któremu dołączył do grona 11 graczy, którzy w wieku 17-stu lat wygrany co najmniej dwa zawodowe tytuły. Jednak to nie koniec, gdyż Włoch zakończył rok ponownie tytułem w ojczyźnie, a dokładnie w Ortisei stając się drugim najmłodszym graczem w historii z dorobkiem trzech tytułów. Miał wtedy 18 lat i 3 miesiące. W tym zestawieniu póki co niedoścignionym liderem jest Richard Gasquet, który zrobił to w wieku równo 17-stu lat. Młodzieniec przez cały sezon zaliczył skok o 685 pozycji i pod koniec roku pewnym krokiem wszedł do czołowej setki i raczej szybko z niej nie wyjdzie. Co ciekawe Jannik Sinner znalazł się wśród czołowych czterech graczy sezonu z najwyższym odsetkiem wygranych. Tuż przed triumfem w Ortisei wygrał w cuglach Next Gen ATP Finals, a jeszcze wcześniej zaliczył debiutancki półfinał w turnieju głównego cyklu w Antwerpii. Niewątpliwie niesamowity rok za Włochem.
Najwięcej trofeów w sezonie:
4 – James Duckworth, Mikael Ymer, Ricardas Berankis, Emil Ruusuvuori
Niewątpliwie dobry rok za sobą mają także gracze z krajów północnej Europy, gdyż przez ostatnie lata nie było praktycznie nikogo kto zaistniał by w głównym cyklu. Najpierw pojawił się Casper Ruud, a w tym sezonie dołączyli Mikael Ymer oraz Emil Ruusuvuori, którzy zaliczyli po cztery challengorowe triumfy, co wystarczyło Szwedowi by dostać się do Next Gen ATP Finals. Zagrał tam także Norweg. 20-letniemu Finowi zabrakło punktów do występu w Mediolanie. Do czterech triumfów w challengerach dołożył jeden w ITF i stał się graczem z największą liczbą zwycięstw w turniejach niższej rangi od czasów Hyeona Chunga w 2015 roku. Przez cały sezon zrobił awans o ponad 300 miejsc rankingowych. Na szczycie triumfów challengerowych w 2019 roku oprócz wspomnianych zawodników znaleźli się także James Duckworth oraz Ricardas Berankis.
Bardzo dobry sezon zaliczył także wspomniany James Duckworth, który nie ma łatwych lat za sobą, gdyż prześladują go przewlekłe kontuzje. W tym roku wygrał 49 spotkań i 4 turnieje rangi challenger (Bangkok, Las Vegas, Playford i Pune) i zapewnił sobie start w Australian Open 2020.
Debiutanckie triumfy w sezonie 2019 zaliczyło aż 32. graczy. 19-letni Seyboth-Wild został najmłodszym Brazylijczykiem z triumfem od 2012 roku, a Ruusuvuori najmłodszym Finem od 2013 roku. Po swoich pierwszych triumfach kariera większości graczy nieco przyśpieszyła jak np. Dominika Koepfera, który dzikiej karcie zaliczył czwartą rundę Wimbledonu, Soon Kwon ćwierćfinał w Los Cabos czy też Kamil Majchrzak trzecią rundę US Open.
Najwięcej turniejów wg krajów:
- USA – 28
- Włoch – 18
- Francja – 16
- Chiny – 13
…
- Polska – 3
Lucas Pouille zaliczył pierwszy tytuł rangi challenger (Bordeaux) po tym jak wygrał turniej głównego cyklu. Jest trzecim zawodnikiem z takim osiągnięciem po Kei Nishikorim i Sergiyu Stakhovskim.
Bardzo dobry sezon zaliczają Włosi, którzy wygrali najwięcej tytułów spośród wszystkich narodowości – 15 i wyprzedzają w tej klasyfikacji Amerykanów. Wśród nich przodują Jannik Sinner, Gianluca Mager czy też Stefano Travaglia. Ponadto Salvatore Caruso wygrał turniej w Barcelonie, a w trakcie sezonu pokonał Davida Goffina czy Bornę Coricia. Matteo Berrettini triumfował na początku roku w challengerze Phoenix i dwa razy w głównym cyklu oraz zaliczył półfinał US Open dostając się do Nitto ATP Finals w Londynie. Lorenzo Sonego obronił w tytuł w Genui zostając jednym z pięciu graczy, którzy triumfowali w głównym cyklu jak w i w challengerze jednego roku (ponadto zdobył premierowy tytuł w Antalyi na trawie!).
Do turniejów rangi challenger wrócili także gracze kojarzeni raczej wyłącznie z głównym cyklem. Odbudować się postanowili Joe Wilfried Tsonga, Vasek Pospisil oraz Hyeon Chung. Szczególnie dwóm pierwszym wyszło to na dobre. Tsonga zaliczył udane starty w głównym cyklu wygrywając turniej w Metz (na początku roku jeszcze Montpellier). Francuz w sumie wygrał 3 turnieje w ubiegłym sezonie i wszystkie w swojej ojczyźnie. Vasek Pospisil zaliczył dwa kolejne triumfy w Las Vegas i Charlottesville. Hyeon Chung po dłuższej przerwie wrócił do gry pod koniec sezonu wygrywając 12 z 13 spotkań i triumfując w Chengdu.
Warto wyróżnić także grono graczy, którzy dominowali w challengerach w sezonie 2018, a w 2019 wyróżnili się już w głównym cyklu. Byli to: Hubert Hurkacz, Juan Ignacio Londero, Cristian Garin, Felix Auger Aliassime, Reilly Opelka (wygrali w tym roku swoje pierwsze tytuły w głównym cyklu) oraz Miomir Kecmanovic i Casper Ruud (zaliczyli pierwsze finały).
Ponadto należy wyróżnić następujących graczy:
- Christoph O’Connell – Australijczyk zdążył już zakończyć karierę przez kontuzję tułając się po turniejach rangi ITF z dalekim rankingiem. Po 9-ciu triumfach w turniejach ITF przyszedł czas na wygraną w challengerze Cordenons, a później w Fairfield. Po drodze pokonał Steve’a Johnsona.
- Tommy Paul – Amerykanin równy przez cały sezon osiągnął jeden z czołowych współczynników wygranych i uplasował się tuż za Pablo Andujarem i Ricardasem Berankisem.
- Carlos Alcaraz – młodziutki Hiszpan został pierwszym graczem z rocznika 2003, który wygrał mecz przy okazji zostając czwartym najmłodszym zawodnikiem z wygraną w turnieju tej rangi (młodszy był Nadal, Auger Aliassime i Soloviev).
- Juan Pablo Varillas – pierwszy triumfator turnieju rangi challenger z Peru od 11-stu lat.
- Zhizhen Zhang – debiutancki triumf w Shenzhen w pierwszym historycznym chińskim finale – spory talent i warto obserwować jego karierę.
- Max Purcell i Luke Saville – zdominowali rozgrywki deblowe, wygrywając aż 41 spotkań i 7 trofeów. Ponadto zaliczyli debiutanckie zwycięstwo w głównym cyklu.
W Santo Domingo pożegnano tamtejszą legendę i stałego bywalca głównego cyklu od wielu lat czyli Victora Estrelle Burgosa. Kibice wypełnili trybuny w pierwszej rundzie i szalenie dopingowali gospodarza, który wygrał spotkanie, a dzień później jego karierę zakończył Thiago Monteiro – było wiele emocji oraz łez – jedno z piękniejszych wydarzeń ubiegłego sezonu.
Ważnym momentem był także powrót Andiego Murraya do turnieju rangi challenger pierwszy raz od 2005 roku w celu odbudowania się po groźnej kontuzji. Była to Majorka, której nie zdołał podbić. Do touru wrócił jednak turniej w Glasgow zwany Murray Trophy do czego walnie przyczynił się Jamie Murray.
Jeremy Chardy rozpoczął nowy rozdział swojego rodzinnego miasta – Pau, a mianowicie na początku roku zorganizował tam turniej. Turniej wypadł bardzo dobrze i jest to jeden z nielicznych przypadków, by aktywny gracz organizował turnieje.
Osobny akapit należy się Polakom. Hubert Hurkacz zaczął świetnie rok od wygranej turnieju w Canberze. Jeszcze w styczniu szybko odpadł z turnieju w Quimper i później dopiero w czerwcu zagrał w Poznaniu po szybkim odpadnięciu z Roland Garros. W stolicy Wielkopolski przegrał w półfinale z młodym, niemieckim talentem Rudolfem Mollekerem i nie obronił punktów za zeszłoroczny triumf. Kamil Majchrzak na arenach challengerowych spędził zdecydowanie więcej czasu, co wynika oczywiście z rankingu, który pozwala mu głównie na udział w dobrze obsadzonych challengerach i słabszych 250-tkach. Kamil rok zaczął optymistycznie od półfinału w Burnie, a następnie zaliczył dwa dość przeciętne występy w Indian Wells (ch) oraz w Phoenix. W marcu jednak na twardych kortach halowych wygrał turniej w Brieuc tracąc po drodze tylko jednego seta. Niedługo później, bo w maju zaliczył kolejny triumf, tym razem na ceglanych kortach otwartych w pobliskiej Ostrawie, gdzie ograł m.in. Jannika Sinnera. Polak później zagrał jeszcze w kilku turniejach tej rangi, lecz nie do końca były one udane, a swoich sił próbował już w głównym cyklu oraz na szlemach osiągając trzecią rundę US Open czy debiut na Wimbledonie. Pozostali rodacy niestety nie mogą zaliczyć sezonu do udanych na tym szczeblu. Organizatorzy turniejów w Polsce chętnie obdarowali ich dzikimi kartami, ale w większości przypadków były zwyczajnie zmarnowane, co można tłumaczyć presją nakładaną przez samych zawodników na dobry wynik. W Poznaniu nikt nie przeszedł pierwszej rundy (oprócz Hurkacza). W Sopocie zrobił to Michalski, lecz tylko dlatego, że w pierwszej rundzie spotkał Michała Przysiężnego, który po tym przeszedł na emeryturę. Jedynie w Szczecinie nie wyglądało to źle, gdyż trzecią rundę osiągnęli Cias i Michalski, a drugą Kolasiński i Żuk, co jest już jakąś nadzieją. Pochwalić za niezły sezon należy też deblistów tj. Zieliński (występują też w singlu), Drzewieckiego, Kowalczyka czy Walkowa. Wszyscy ze sporym potencjałem na dobre wyniki i grę w reprezentacji, gdyż czas Łukasza Kubota niebawem się zakończy, a dwaj liderzy naszej reprezentacji wcale się nie muszą być najlepsi w deblu. Na ATP Cup pojadą Kacper Żuk i Wojciech Marek czyli jeszcze inni gracze, a któryś z nich prawdopodobnie zadebiutuje właśnie w grze podwójnej u boku Łukasza Kubota.
Turniej roku 2019: Heilbronn, Puerto Vallarta, Brunszwik, Szczecin
20 lat w tourze: Bratysława, Fergana, Barletta, Tallahassee