Minęło kilka tygodni od zakończenia kariery przez Michała Dembka. Polski tenisista w najlepszych etapach swojego zawodowego grania osiągnął 562 miejsce w singlu i 393 pozycję w deblu. Wspólnie cofnęliśmy się do przeszłości – porozmawialiśmy o warunkach do rozwoju, lepszych i gorszych decyzjach, ciężkich momentach oraz realiach panujących na turniejach ITF. Na końcu poruszyliśmy wątek nowej drogi Michała.
Dołącz do największej grupy tenisowej w Polsce – Nie śpię, bo oglądam tenis
Szymon Przybysz: Jak zaczęła się Twoja przygoda z tenisem i kiedy w głowie zaświeciła się lampka, że to jest sport, z którym chcesz wiązać swoją przyszłość?
Michał Dembek: Moja przygoda z tenisem zaczęła się w mieście w którym się urodziłem, czyli Włocławku. Rodzice czasem chodzili pograć – patrzyłem, zbierałem piłki, z czasem zacząłem brać rakietę do ręki. W międzyczasie chodziłem na karate i pływanie. W tenisie szło mi najlepiej, przynosiłem z turniejów pierwsze puchary do domu. Co prawda w pływaniu też nieźle sobie radziłem, ale trening w tej dyscyplinie wydawał mi się bardzo żmudny, dlatego padło na tenis.
Zagrałeś w juniorskim Roland Garros, Wimbledonie i US Open. Pamiętasz jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły?
Jasne, że tak. Moim pierwszym Wielkim Szlemem było US Open. Leciałem tam jako 17-latek i nie byłem pewny udziału w eliminacjach. Z moją ówczesną trenerką Kateriną Urbanovą postanowiliśmy jednak zaryzykować. Po losowaniu okazało się, że nie ma mnie w drabince. Pierwszy oczekujący – byłem załamany. W następny dzień poszedłem z torbą na korty, gdyby ktoś zgłosił niedyspozycję. Siedziałem na trybunach meczu Gaela Monfilsa – nagle zadzwonił telefon – któryś z zawodników zgłosił kontuzję. Za godzinę byłem już na korcie. Po trzysetowym meczu zwyciężyłem. To było niezwykłe uczucie, które pamiętam do dziś.
Wielu zawodników lubi wracać do swoich juniorskich wypraw na turnieje wielkoszlemowe, bo wtedy pierwszy raz mają okazje do zobaczenia swoich tenisowych idoli oraz zagraniu treningów/meczów na kortach, które wcześniej widzieli tylko w telewizji. Jakaś sytuacja albo doświadczenie zapadło Ci wyjątkowo w pamięć z tamtego okresu?
Myślę, że to będzie Wimbledon. Jedyny juniorski Wielki Szlem, w którym grałem w turnieju głównym. Dzięki temu dostęp do wszystkich zawodników, których do tej pory widziałem tylko w TV – był nagle na wyciągnięcie ręki. Nie zapomnę momentu, w którym obserwowałem z bliska treningi Rogera, Novaka, Sereny i innych wielkich gwiazd. Moim idolem od zawsze był Federer, dlatego czekałem, aż skończy trening, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Pamiętam, jak do niego podszedłem, a on powiedział: „Masz fajną bluzę”. Nie ma co się dziwić, bo na mojej klatce piersiowej widniało logo „RF”.
Wchodząc w tenis zawodowy myślałeś, że poziom turniejów rangi ITF będzie dla Ciebie czymś, przez co uda Ci się szybko przejść?
Na początku podchodziłem ze zbyt dużym szacunkiem do starszych zawodników, przez co brakowało mi czasem trochę takiej odpowiedniej „sportowej złości”. Nie lekceważyłem tych rozgrywek i nie brałem za pewnik tego, że szybko przeskoczę do Challengerów. Może to był pewnego rodzaju błąd w moim nastawieniu. Brakowało tej pewności siebie i przekonania, że moje miejsce jest wyżej. Oczywiście – marzenia i cele były, ale nie zawsze sprawdzają się one w rzeczywistości.
Kiedy był pierwszy moment, w którym zaczęły pojawiać się myśli, że ta kariera nie układa się w taki sposób, w jaki byś tego oczekiwał?
Dużo było takich momentów, pierwsze z nich zaczynały się, gdy widziałem, jak moi rówieśnicy pojawiają się w telewizji i grają z legendami tenisa, a ja wciąż tkwię w turniejach ITF. Ciężkie do zaakceptowania obrazki, które nie od razu działały motywująco. Później uświadomiłem sobie, że skoro jeszcze niedawno z nimi rywalizowałem na równi, to też mogę grać na tym poziomie.
Aby móc dać sobie szansę na zarabianie z tenisa – na starcie trzeba zainwestować olbrzymie pieniądze w możliwość rozwoju, wyjazdy na turnieje itd. Jak to wyglądało w Twoim przypadku, mogłeś liczyć na wsparcie sponsorów czy wszystko spoczywało na barkach Twoich najbliższych?
Początki kariery nie były łatwe. W Czechach bardzo pomogła mi trenerka – Katerina Urbanova. Od dziewiątego do osiemnastego roku życia prowadziła mnie nie tylko tenisowo, ale tak naprawdę stała się moją drugą mamą. Trenowała ze mną za darmo i wspomagała finansowo, abym mógł jeździć na turnieje. W wieku 17 lat mogłem liczyć na wsparcie Polsatu – ogromna pomoc, za którą będę wdzięczny do końca życia. Niestety, nie zawsze trafiałem na odpowiednich ludzi, którzy wiedząc, że mam możliwości finansowe – chcieli to wykorzystać, ale nie do końca mieli pomysł na mój rozwój tenisowy. Dziś ze swoją wiedzą, inaczej zarządziłbym tymi pieniędzmi i otoczył się innymi fachowcami. W ostatnich latach mojej kariery pomagał mi Polski Związek Tenisowy, dzięki czemu mogłem wciąż jeździć na międzynarodowe turnieje.
Brak funduszy sprawia, że zawodnicy wychodzą na mecz z dodatkową presją. Udawało Ci się zostawiać wszystkie negatywne myśli poza kortem i skupiać tylko na grze?
Myślę, że tak. Mimo wszystko gdzieś w głębi to tkwi w człowieku. Dopiero w ostatnim roku –zrozumiałem, że stoję w miejscu. Czułem, że wydaję pieniądze w błoto. Zacząłem analizować, obliczać – ile bym wydał na miejscu, a ile wydaję na turnieju i co mógłbym zrobić z pieniędzmi, które przeznaczam na tenis. Jeśli takie myśli pojawiają się, to oznacza tylko jedno – czas dać sobie spokój. Tenisista nie może myśleć w takich kategoriach. Jeżeli traktujesz wydawane pieniądze na tenis jako inwestycje w siebie – postępujesz prawidłowo. Gdy to myślenie się zmienia, czas szukać innego zajęcia.
Zrobiłeś kiedyś wyliczenia potrzebnego budżetu na cały rok, aby pokryć wszystkie opłaty związane z sezonem?
Oczywiście, koszty z roku na rok rosną. Wiemy, jak wygląda sytuacja na świecie w tym momencie. Wszystko drożeje – hala, trenerzy itd. Robiłem takie wyliczenia i mówimy tu o polskich stawkach oraz warunkach. Jeśli chcesz profesjonalnie trenować, czyli: trener tenisowy, od przygotowania fizycznego, fizjoterapeuta, czasem również psycholog. Dodatkowo wyjazdy na turnieje z trenerem – wychodziło około 450-500 tysięcy złotych rocznie.
Zdarzają się przypadki, w których zawodnicy dostają propozycje ustawienia meczu za kilka razy większe pieniądze, niż mogą zarobić za wygranie spotkania. Co o tym uważasz, kiedyś otrzymałeś taką ofertę?
Nie ma nic bardziej obrzydliwego w sporcie niż ustawianie meczów. Stawiam to o jeden poziom obrzydlistwa wyżej niż doping. Nie mam szacunku do ludzi z tego typu „ epizodem” życiowym. Z tego, co wiem, kiedy byłem młodszy i zaczynałem grać turnieje ITF Futures, moja mama otrzymała telefon z propozycją poddania meczu przez mojego przeciwnika – od samego zainteresowanego – za odpowiednią cenę. Dowiedziałem się o tym dopiero kilka lat później, to były czasy, kiedy nie było jeszcze tak rozwiniętego systemu przeciwko korupcji, dlatego moja mama nie wiedziała za bardzo, co z tym zrobić i po prostu odmówiła. Mogę tylko powiedzieć, że osoba, od której wpłynęła propozycja – za jakiś czas została zawieszona właśnie za korupcję w tenisie. Istnieje jednak jakaś sprawiedliwość.
Słyszałem, że tenisista nie może zignorować takiej wiadomości, tylko musi poinformować odpowiednią jednostkę, że taka sytuacja miała miejsce. Mógłbyś przybliżyć, jak wygląda ten proces?
W ostatnich latach federacje tenisowe mocno zaczęły walczyć z korupcją. Istnieje system ITIA informujący zawodników, jak postępować w takich sytuacjach. W każdym sezonie jako zawodnicy musimy wypełnić odpowiedni formularz online, który przypomina nam o zasadach. Na przykład, żeby nie stawiać na tenis, nawet jeśli to turniej wielkoszlemowy, który tylko oglądamy w telewizji. Dodatkowo akceptujemy regulamin pozwalający osobom z komisji – praktycznie w każdym momencie podczas zawodów – poprosić o telefon do ich dyspozycji. Wtedy sprawdzają wszystkie możliwe wiadomości, połączenia oraz zdjęcia. Bez zaakceptowania tego regulaminu, tenisista nie może wejść na kort i uczestniczyć w turniejach.
Poważniejsze pieniądze w tenisie zaczynają się od gry w kwalifikacjach turniejów wielkoszlemowych, ale gwarancją posiadania czystej głowy i poszerzania swojego teamu o dodatkowych specjalistów jest miejsce w okolicach pierwszej setki rankingu. Zawodnik będący poza tymi miejscami ma szansę na dłuższą współpracę z kimś więcej niż trenerem od tenisa?
To bardzo trudne. Opcje są dwie: duża pomoc sponsora albo nieograniczony budżet rodziców. Natomiast tu zmierzamy do pewnego paradoksu. Sam w pytaniu uwzględniłeś tę kwestię, że na takie luksusy, jak team z prawdziwego zdarzenia – można sobie pozwolić dopiero plasując się około czołowej setki rankingu. W takim razie, jak chcesz do niej wejść, skoro nie masz odpowiednich ludzi wokół siebie i nie stać Cię na specjalistów, którzy wiedzą jak tę drogę przejść? Uważam, że jeśli zawodnik jest bardzo świadomy i inteligentny tenisowo – jest w stanie dojść do TOP 300/400. Aby pójść dalej, trzeba zainwestować pieniądze w siebie, poszerzać sztab oraz jego jakość. Bez tego wejście do głównych drabinek turniejów wielkoszlemowych jest niemal niemożliwe. Dodatkowym problemem w Polsce jest fakt, że tych ludzi, co wiedza jak tę drogę przejść jest naprawdę mało, dlatego często trzeba szukać opcji zagranicznych, co tylko zwiększa koszty.
Bycie dobrym tenisistą, to nie tylko posiadanie talentu i trenowanie. Wielu zawodników ma problem z przenoszeniem dobrej gry z treningu na mecz. Czasem rolę odgrywa kwestia mentalna, a czasem złe przygotowanie fizyczne. Do jakiej grupy byś się zaliczył?
U mnie to naprawdę zależało od etapu na jakim się znajdowałem. Do dwudziestego roku życia powiedziałbym, że byłem typowo zawodnikiem meczowym – radziłem sobie wtedy lepiej niż na treningach. Wtedy nie dojeżdżał jeszcze mental, jeśli chodzi o dyscyplinę treningową, regeneracyjną i dietetyczną. Z wiekiem, gdy świadomość się zwiększała i zacząłem dbać o całą otoczkę – zrozumiałem, że tenisistą jest się 24 godziny na dobę, a nie tylko na czas treningu. Zauważyłem, że więcej myślę, analizuję i to oczywiście było dobre, ale mam wrażenie, że czasem traciłem trochę ten luz. Podsumowując, potrzebne jest znalezienie złotego środka, aby przy dużym profesjonalizmie nie zatracić radości z gry w tenisa.
Miałeś okazję pracować z psychologiem i trenerem od przygotowania fizycznego. O tych aspektach często się zapomina, a są bardzo ważne. Dużo wynosiłeś z tych współprac?
Oczywiście, że tak. Psycholog bardzo mi pomógł poukładać sprawy takie typowo profesjonalne, jak organizacja dnia i przykładanie się do regeneracji. Potem mogłem wejść na wyższy poziom i zacząć wprowadzać mentalne treningi pod kątem stricte tenisowym. Pomagały mi podczas meczów. Byłem dużo mniej podatny na stres oraz radziłem sobie lepiej w kluczowych momentach spotkań. Wszystko odnosiło się zawsze do tego samego: „Nie myśl o samej wygranej, tylko skupiaj się na aspektach, które pomogą Ci grać dobrze. Jeśli będziesz grać dobrze i skupisz się na zadaniach – przyjdą punkty, po nich gemy a na koniec sety”.
Przygotowanie fizyczne to również temat rzeka, nie ma tenisisty bez odpowiedniej pracy wykonanej na treningach ogólnorozwojowych. Uważam, ze to bardzo ważny aspekt, który trzeba wprowadzać na samym początku. Jeśli zbudowałeś bazę w młodszym wieku – jesteś gibki, mobilny i ogólnie sprawny – będziesz gotowy do ciężkiej pracy w późniejszym wieku i będą Cię omijać kontuzje. Osobiście nie miałem aż tak wielu kontuzji, ale miałem zaległości, które ciężko było nadrobić po dwudziestym roku życia.
Granie turniejów w Tunezji, Egipcie czy Turcji wiąże się swoimi prawami. Warunki do gry nie są najlepsze, ale trzeba w nich grać, aby budować ranking. Gdybyś miał przytoczyć dwie/trzy najbardziej kuriozalne historie z tych miejsc, aby troszkę zobrazować realia jakie tam panują, to co by to było?
Wiemy, że tego typu kraje kojarzą się z wakacjami, a nie z graniem w tenisa na wysokim poziomie. Ktoś wpadł na wspaniały pomysł, że w czasie, gdy hotel jest poza sezonem wakacyjnym i nie ma za bardzo na kim zarobić: „Stoją wolne korty obok hotelu, może zorganizujemy jakiś turniej”. No i tak to się wszystko zaczęło. Przyjeżdżasz, dostajesz opaskę z napisem: „All Inclusive” i… uczestniczysz w turnieju. Organizatorzy walczą jak mogą, żeby zawodnicy spali w hotelu, na terenie którego jest rozgrywany turniej. Oczywiście jest droższy od pozostałych w okolicy, ale dzięki temu możesz korzystać z kortów kiedy chcesz, a w końcu po to przyjechałeś na turniej, żeby grać. W takich krajach na brak hotelów nie można narzekać, więc szanse wyczuły też inne hotele niezwiązane z turniejem. Zachęcają zawodników do spania u nich za cenę często niższą o 50%. Na kortach w Egipcie jest człowiek, który kontroluje, czy na korcie trenują faktycznie osoby śpiące w hotelu oficjalnym. Grają chłopaki na korcie, jeden z nich właśnie psuje serwis. „Pan kierownik” wbiega na kort i mówi do zawodnika: „Musisz zejść z kortu – masz opaskę, ale nie z naszego hotelu”. Z jaką odpowiedzią się spotkał? „Przepraszam Pana, ale gram mecz kwalifikacyjny i muszę zaserwować 2 serwis. Może Pan zejść z kortu?” – chyba nic więcej dodawać nie muszę. Problemy z piłkami treningowymi, które nie mają napisu czy z dostępnością kortów treningowych są powszechnie znane. Zazwyczaj, żeby pograć dłużej – wpisujesz swoje nazwisko + nazwiska kolegów, których nawet nie ma na tym turnieju (nikt nie sprawdza tych fikcyjnych nazwisk). Ostatnio miałem śmieszną sytuację na Futuresie w Polsce. Graliśmy debla, dochodziła godzina 18.00. Nagle na kort chce wejść czwórka amatorów, która się umówiła na wieczornego debelka. Sędzia ich zatrzymuje. Mówi, że tu jest mecz, ale oni nic sobie z tego nie robią i podkreślają, że mają wykupiony karnet na daną godzinę i żebyśmy zeszli. Przyszedł dyrektor turnieju, wytłumaczył sytuację, ale panowie i tak pytali sędziego co chwilę o wynik, a nawet pozwolili sobie na papieroska kilka metrów od kortu.
Dzięki dzikim kartom do Challengerów w polskich turniejach miałeś okazję walczyć o punkty w zdecydowanie lepszych warunkach organizacyjnych. Do jakiego występu przed własną publicznością masz największy sentyment?
Tak, miałem wiele okazji żeby zagrać Challengery w Polsce. Najpierw dzięki temu, że byłem zdolnym juniorem, później w przyszłości zdarzały się dzikie karty, które mogły być wątpliwe sportowo, ale wspierający mnie Polsat wspomagał te turnieje. Dlatego wiem, że nie zawsze środowisko to dobrze odbierało, rozumiem to z perspektywy czasu. Paradoksalnie mój najlepszy występ w Challengerze przytrafił się w momencie, w którym naprawdę nie zasługiwałem na „WC”. 2017 rok, Poznań Open. Miałem bardzo długą serię porażek w turniejach ITF, moja pewność siebie była na zerowym poziomie, wychodziłem na mecze i godziłem się z porażką, zanim przegrałem seta. Wiedziałem, że dostając taką szansę – muszę pokonać wszystkie przeszkody. Wygrałem mecz pierwszej rundy i był to dla mnie ogromny zastrzyk punktowy, ale też i mentalny – odblokowałem się i później zacząłem grać dużo lepiej w turniejach ITF. W Poznań Open trzy razy dochodziłem do półfinałów debla, wiec myślę, że to był mój ulubiony polski Challenger. Rozegrałem tam też swój jedyny mecz przeciwko zawodnikowi, który w czasie spotkania ze mną był w czołowej setce rankingu ATP (Radu Albot 3:6, 2:6). Na początku byłem bardzo zestresowany, ale w środkowej fazie meczu graliśmy równo i utrzymałem pięć z rzędu gemów serwisowych, obyło się bez kompromitacji. Warto zaznaczyć, że był to pierwszy mecz w historii Poznań Open w tzw. sesji wieczornej z nowym oświetleniem. Super wspomnienia.
Po meczu z Lukasem Rosolem w 2017 roku – Czech bardzo Cię chwalił i wróżył Ci świetną przyszłość, a oglądający to spotkanie Florian Mayer wyszukiwał w telefonie Twoich wyników, bo nie mógł uwierzyć, że jesteś tak nisko w rankingu. Często zadawałeś sobie pytanie co robisz źle albo czego Ci brakuje, aby pójść do przodu pomimo olbrzymiego potencjału?
Jasne, że tak. Czułem, że mój poziom nie odstaje aż tak bardzo, żeby ciągle tkwić w turniejach rangi ITF, ale ciągle nie mogłem zrobić tego kroku naprzód. Z perspektywy czasu widzę parę spraw, które mnie blokowały. Jeżeli chodzi o sam tenis, to był na pewno serwis – funkcjonował nieźle, ale nie jak na warunki jakie miałem. Były tygodnie, w których czułem, że naprawdę mam duże oparcie w serwisie, a potem nagle to znikało i szukałem rytmu, ciągle coś zmieniałem. Brakowało pewności na serwisie, a z moim stylem gry – czysta głowa oraz zaufanie do serwisu to podstawa. Brakowało mi też ciągu na siatkę, często stałem z tylu i rozprowadzałem przeciwników, aż w końcu popełniałem błąd. Ciężko zagrać kilka ryzykownych uderzeń w jednej wymianie. Byłem tego świadomy, starałem się nad tym pracować, ale często na meczu nie chciałem z tego korzystać. Ostatnia rzecz to powtarzalność. Tenis to taki sport, w którym co tydzień praktycznie przegrywasz, ale kluczowa jest regularność wynikowa, czyli dochodzenie do tych półfinałów, finałów. Ja czułem, że w pojedynczym meczu jestem w stanie wygrać z każdym, ale miałem problemy z utrzymaniem poziomu przez dłużej niż 2-3 mecze w tygodniu. Ma tutaj sporo znaczenie aspekt fizyczny, który zawsze mógł być u mnie lepszy.
Chcę jeszcze wrócić do początku 2021 roku, który zaczął się dla Ciebie znakomicie. Współpraca z Lechem Sidorem, pierwszy zawodowy tytuł i życiowy ranking (562 ATP). Na pewno, to był moment, w którym odżyłeś i zacząłeś widzieć przyszłość w jasnych barwach. W wywiadzie dla Sportowych Faktów powiedziałeś, że po zakończeniu tej współpracy zostałeś sam. Rozumiem, że to był moment, gdzie ewentualne opłacanie nowego trenera wiązało się z wydatkami, które nie pozwoliłyby Ci wiązać końca z końcem?
Tak, już w trakcie współpracy z Lechem Sidorem – trzeba było ciąć koszty i jeździłem na 80% turniejów sam. Wspólną pracę wykonywaliśmy tylko na miejscu. To był dla mnie moment, w którym kilka czynników się razem złożyło i zacząłem grać naprawdę dobrze w czasie sezonu halowego. Później za bardzo się spieszyłem. Wiedząc, że mam dobre wyniki – chciałem grać tydzień w tydzień. Pojechałem na turniej nie do końca zdrowy, zaczęły się pojawiać porażki we wcześniejszych fazach turniejów – straciłem ten impet z początku sezonu. Wróciłem znowu trochę do punktu wyjścia. Gdy skończyliśmy współpracę – wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić finansowo na trenera, który faktycznie mógłby pomóc mi wejść na wyższy poziom. Mając 24 lata i już niezłe doświadczenie, zdawałem sobie sprawę, czego oczekuję od trenera. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli zaoszczędzę pieniądze, dzięki którym pojadę na kilka turniejów więcej, niż gdybym zatrudnił trenera, który powie mi czasem żebym ugiął nogi, zagrał przed sobą i bardziej uczyłby się tenisa ode mnie niż ja od niego.
W ostatnich miesiącach sporo trenowałeś z Danielem Michalskim, który aktualnie jest 247 zawodnikiem świata. Często mówi się, że na treningach nie widać różnicy rankingowej między tenisistami. Zdarzało Ci się wygrywać pojedyncze sety podczas sparingów z tegorocznym Mistrzem Polski?
Powiedzmy, że w hali na hardzie jakiś czas temu tak, ale na mączce z Danielem było ciężko nawet o te pojedyncze sety. Niemniej te treningi były naprawdę dobre. Miały intensywność, miały poziom, często siadaliśmy na ławce i rozmawialiśmy, co jest nie tak, że tutaj gram naprawdę dobrze i jest blisko, a potem na turnieju przegrywam z zawodnikami kilka klas słabszymi od Daniela. To już był ten moment schyłkowy liczenia pieniędzy, brakowało mentalu. Na treningach miałem jeszcze dobre nastawienie i widać było, że poziom gry mimo wszystko jest, a potem przyjeżdżałem na turniej i… 2/3 dni czekałem na mecz – wszystko jakoś ulatywało, traciłem entuzjazm i dopadała mnie ta „futuresowa rzeczywistość”.
Po turniejach we Włoszech zdecydowałeś się zakończyć karierę w wieku 25 lat. Ostatni zawodowy mecz rozegrałeś 19 października. Podając rękę rywalom przy siatce, schodząc z kortu – wiedziałeś, że to było Twoje ostatnie spotkanie? Czy finalna decyzja zapadła kilka dni po tym turnieju?
Wiedziałem to już czekając na mecz tydzień pomiędzy pierwszym, a drugim turniejem. Miałem jakieś problemy żołądkowe, a jadłem wszystko to, co inni zawodnicy. Nie mam pojęcia z czego się to wzięło, ale im bardziej o tym myślę, tym czuję, że chyba z głowy. Nie miałem w ogóle chęci trenować pomiędzy tymi turniejami. Praktycznie tylko rozgrzewałem Daniela. Ostatni mecz singlowy, który zagrałem w eliminacjach, nie wiem jak to opisać nawet. Chciałem z tego kortu zejść jak najszybciej, nie sprawiało mi kompletnie przyjemności przebywanie na nim. Odbywał się finał turnieju z zeszłego tygodnia, a ja obok bez sędziego gram mecz eliminacyjny – naprawdę tenisowa męczarnia. Do debla zostały 3 dni, byłem umówiony z niezłym zawodnikiem, więc zmuszałem się do treningów, żeby być w akceptowalnej dyspozycji. Mój partner w dzień meczu rozegrał trzygodzinny mecz, który przegrał. Widziałem po nim, że nie jest w nastroju do umierania na korcie za tego debla. Skończyło się, jak się skończyło. Miałem dużo czasu na przemyślenia, nie było przyjemności już z tej rutyny turniejowej. Mówiłem Danielowi, że to mój ostatni turniej, on to ubierał w żarty i mówił, żebym się zgłaszał do Antalyi za tydzień. Nie raz się mówi, że to koniec, a za godzinę człowiek idzie na trening i przygotowuje się do kolejnego turnieju. Czułem, że tym razem to tak na serio. Coś we mnie zgasło. Minął miesiąc i czuję, że zrobiłem dobrze.
Długo musiałeś przetrawić sam w sobie fakt, że coś na co poświęciłeś prawie całe swoje dotychczasowe życie nie odpłaciło się w taki sposób, na który przez tyle lat liczyłeś?
Myślę, że to taki proces, który u mnie przez jakiś czas postępował. Najpierw się godzisz, że nie będziesz „jedynką” na świecie. Potem walczysz o TOP 100, ale widzisz, że to też już chyba nie do zrobienia. Robisz się coraz starszy i myślisz realistycznie. Są trudniejsze momenty, kiedy wszystko analizujesz i nastrój się pogarsza, ale nie należę do osób, które zbyt długo potrafią się nad sobą użalać. Staram się spojrzeć na pozytywy. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, zwiedziłem pół świata, co prawda w 80% były to lotniska, hotele i korty, ale jednak udało się coś czasem zobaczyć. Przede wszystkim teraz to mogę obrócić w pozytyw, ponieważ ta droga będzie procentować w przyszłości. Z tenisem nie mam zamiaru się żegnać, bo nie widzę bez niego swojego życia. Rola będzie inna, ale tenis wciąż na pierwszym zawodowym planie.
Gdybyś miał opisać swoją karierę w czterech słowach – byłyby to…?
Barwna. Wyboista. Słodko-Gorzka. Ryzykowna.
Domyślam się, że po wielu meczach skrzynka odbiorcza na Instagramie była przepełniona wieloma wyzwiskami, groźbami od rozżalonych bukmacherów – nie tylko kierowanych w Ciebie, ale też Twoich najbliższych. Czytałeś te wiadomości, dotykała Cię brutalność tego sportu po zejściu z kortu czy starałeś się nie czytać tych treści?
Tak, to jest niestety u tenisistów powszechne. Mam do tego dystans i wielu moich kolegów również. Czasem nawet odpisywałem im dla żartów, ponieważ mnie to nie dotykało. Nie uważam, żeby to były realne groźby. Raz ktoś mi wysłał numer konta, ponieważ napisał, że stracił na moim meczu swoje ostatnie pieniądze i nie ma z czego zapłacić za jedzenie dla dziecka. Wychodził z założenia, że jeżeli mam honor to powinienem mu te pieniądze oddać. Nie każdy zawodnik/zawodniczka podejdzie do tego z dystansem, każdy z nas jest inny i kogoś może to naprawdę zaboleć. Dlatego uważam, że to powinno się zmienić – nie można bezkarnie kogoś straszyć czy obrażać. Niestety, świat zmierza w tym kierunku, że każdy może sobie napisać, co chce – bez praktycznie żadnych konsekwencji i nie wygląda na to, żeby coś miało się zmienić w tej sprawie.
Teraz przed Tobą nowy rozdział, ale również związany z tenisem. Zebrałeś sporo cennego doświadczenia będąc zawodnikiem, spotkałeś wielu trenerów na swojej drodze, a teraz sam chcesz pomagać innym tenisistom. Myślisz, że łatwo będzie Ci się przyzwyczaić do nowej roli? Michał Dembek lubił realizować plany taktyczne ustalone z trenerem przed meczem czy różnie z tym bywało?
To nie jest takie „hop siup”. Trzeba się przestawić mentalnie, patrzeć na każdego podopiecznego indywidualnie. Każdy zawodnik potrzebuje czegoś innego, do każdego trzeba dotrzeć inną drogą, dlatego to nie jest taka łatwa sprawa, jak się może wydawać z boku. Nie lubię robić czegoś na pół gwizdka i chcę to robić dobrze. Sam po sobie wiem, że nie każdy trener tak do tego podchodzi albo nawet znaczna mniejszość. Dlatego muszę nabierać doświadczenia. W Łodzi jest wielu zawodników zarówno dziewczyn, jak i chłopców w rożnym wieku. Dla mnie to idealna nauka, żeby od początku być wszechstronnym i uważam, że oni też na tym skorzystają. Z treningu na trening czuję się pewniej i przede wszystkim mam z tego frajdę. A co do planów taktycznych to u mnie bywało różnie, dlatego wierzę, że będę na tyle przekonujący jako trener, że zawodnicy będą wykonywać założenia meczowe ustalone przed spotkaniem. Jeśli zawodnik ma otwarty umysł i doda coś od siebie w zależności od przebiegu meczu – Michał Dembek jako trener jest jak najbardziej za!
Rozmawiał Szymon Przybysz.
Turnieje tenisa możesz obstawiać w forBET, a korzystając z kodu TBD otrzymujesz pakiet powitalny o wartości 3150 PLN, a w tym m.in. zakład bez ryzyka do 1100 PLN, bonus 100% do 2050 PLN oraz 30 dni gry bez podatku!
Dyskusja o tenisie przez cały rok w naszej grupie!