Sezon 2020 zakończył się dla Huberta Hurkacza w świetnym stylu. Trzeba jednak powiedzieć, że cały rok nie wyglądał już tak optymistyczne, choć oczywiście nie brakowało również pozytywnych chwil. Jako oddany kibic Hubiego, którego karierę śledzę od wielu lat, postaram się podsumować miniony rok. Ostrzegam: mogę być lekko nieobiektywny.
Start jak ze snów
Hubert, wraz z czołowymi polskimi zawodnikami, rozpoczął sezon od nowego turnieju w kalendarzu, ATP Cup. Polacy trafili do grupy wraz z reprezentacjami Austrii, Argentyny i Chorwacji. Hubi, jako najwyżej sklasyfikowany singlista w naszej kadrze, musiał mierzyć się z zawodnikami z najwyższej półki.
Zadanie wydawało się niezwykle trudne. Hurkacz rozgrywał swoje mecze odpowiednio z Diego Schwartzmanem, Borną Coriciem i Dominikiem Thiemem. Wiele osób było zdania, że Wrocławianin nie poradzi sobie z wyzwaniem, a ewentualne zwycięstwo z którymś z graczy będzie czymś niebywałym. Ostatecznie Hubi wywiązał się z roli lidera perfekcyjnie. Wygrał wszystkie trzy spotkania i choć nie dało to naszej drużynie awansu do fazy pucharowej, to dla samego Huberta był to wręcz wymarzony start.
Podczas ATP Cup, Polak poczynił pierwsze kroki w stronę przygotowań do deblowego występu na IO w Tokio (które oczywiście zostały później przełożone o rok). Od dłuższego czasu duet Hurkacz/Kubot był typowany na naszych reprezentantów w grze podwójnej. W związku z sytuacją obu panów, nie mieli oni zbyt wielu okazji do wspólnej gry (ich jedynym wspólnym występem był mecz przeciwko Luksemburgowi, rozgrywany w Atenach, w ramach Pucharu Davisa), dlatego też postanowili połączyć siły we wszystkich trzech spotkaniach w Sydney. Niestety, wszystkie mecze kończyły się porażką, ale każdy kolejny wyglądał coraz lepiej. Smutny w tym wszystkim był tylko fakt, że Hubert i Łukasz znów musieli się rozstać i nie było wiadomo, kiedy ponownie zobaczymy ich po jednej stronie siatki.
Prosto z Australii, Hubert udał się na turniej rangi ATP 250 Auckland, gdzie kontynuował dobrą passę. Po pewnych zwycięstwach nad Lorenzo Sonego i Mikaelem Ymerem, oraz dramatycznej batalii z doświadczonym Feliciano Lopezem, nadszedł czas pierwszej porażki. Wyraźnie zmęczony Wrocławianin nie był sobą i po półfinale z Benoit Paire, po raz pierwszy w tym roku, musiał przełknąć gorycz porażki. Większość z nas nie przeżyła tego rezultatu zbyt mocno. Z optymizmem oczekiwaliśmy pierwszej wielkoszlemowej imprezy w sezonie 2020.
Pierwsze kłopoty
Po rozlosowaniu drabinki Australian Open, nastroje były jeszcze bardziej optymistyczne. Niektórzy nawet od razu odliczali dni do meczu 3 rundy z Rogerem Federerem, który był dla nich po prostu pewny. Rzeczywistość okazała się mieć inne plany.
W swoim pierwszym spotkaniu w Melbourne, Hurkacz podejmował Dennisa Novaka, który kilka tygodni wcześniej, podczas ATP Cup, przegrywał w dramatycznych okolicznościach z Kacprem Żukiem. Niemal wszyscy kibice spodziewali się łatwej przeprawy i szybkiego awansu. Tymczasem spotkanie to rozpoczęło się w sposób, który mocno zaskoczył.
Hubi grał znacznie poniżej swojego optymalnego poziomu. Austriak nie miał zaś niczego do stracenia i grał na niezłym poziomie, a przynajmniej wystarczającym do sprawienia Polakowi kłopotów. Po wyrównanym pierwszym secie, który padł łupem Novaka, można było nadal być w miarę spokojnym, ale nie na długo. W drugiej partii Hubert był po prostu bezradny i po szybkiej porażce 1-6, mogliśmy zaczynać się niepokoić. Tak “pewna” trzecia runda turnieju zaczęła się oddalać.
Polak nie zamierzał się poddawać i cały czas starał się wycisnąć ze swojej gry absolutne maksimum. I rzeczywiście, wszystko zaczęło wyglądać lepiej, chociaż nadal nie mogliśmy mówić o dobrej, stabilnej grze. Niemniej, przejmujący inicjatywę Wrocławianin zaczął “wracać” do meczu i po kolejnych dwóch partiach mieliśmy remis. Momentum było wyraźnie po stronie Huberta, który zdołał zamknąć spotkanie i po wielu problemach awansować do 2 rundy turnieju. Tam czekał już na niego John Millman.
Pomimo zapalenia lampki ostrzegawczej, kibice nie tracili pozytywnego nastawienia. Dla Huberta był to pierwszy zwycięski powrót ze stanu 0-2 w setach w karierze. Ten fakt miał, zdaniem kibiców, dodać Hubiemu pewności siebie i spowodować wzrost formy w kolejnym meczu. Jego początek zdawał się potwierdzać typy kibiców, ale później coś zaczęło się sypać. W obu pierwszych partiach, Polak dwa razy przełamywał Johna Millmana, by stracić swój serwis trzykrotnie i zostać pokonanym w obu tych setach. W trzeciej partii Hubert nie miał już szans na odwrócenie tej bardzo trudnej sytuacji i po nierównym meczu odpadł z turnieju. W deblu Hurkacz i Vasek Pospisil przegrali na otwarcie z parą Jamie Murray/Neal Skupski. Po kilku tygodniach na Antypodach, Hubert wrócił do europejskiej hali.
Spadek formy
Po dwóch tygodniach bez gry, Hubert powrócił na kort w Rotterdamie. Traf chciał, że swoje spotkanie musiał rozgrywać w dniu swoich 23. urodzin. Jakby tego było mało, po drugiej stronie siatki stanąć miał Stefanos Tsitsipas, co jeszcze bardziej podgrzewało atmosferę. Dla Hubiego był to debiut w Holandii. Grek grał tu po raz czwarty, ale jeszcze nigdy nie wygrał ani jednego meczu i bardzo chciał zmienić tę statystykę.
Po otrzymaniu tortu urodzinowego od organizatorów, Hurkacz pojawił się na korcie centralnym, aby sprawić sobie i kibicom najlepszy możliwy prezent. Zaczęło się wspaniale. Hubi szybko przełamał rywala i pewnie utrzymywał swoje podanie, aż do 10. gema, kiedy od stanu 5-4 40-0 przegrał 5 piłek z rzędu i na tablicy wyników mieliśmy remis. Hubert nie stracił jednak kontroli nad wydarzeniami na korcie i pewnie zwyciężył w tie-breaku.
Druga partia zaczęła się dla Polaka wybornie. Hurkacz przełamał Tsitsipasa już w jego pierwszym gemie serwisowym, co wyraźnie zdenerwowało Stefanosa. Wydawało się, że Grek ponownie nie zdoła przełamać “klątwy Rotterdamu” i po raz czwarty z rzędu ulegnie w 1 rundzie turnieju. W tym momencie z Hubim znów zaczęło dziać się coś dziwnego, podobnie jak w Australii. Wrocławianin przegrał 4 gemy z rzędu, a przy stanie 3-5 został przełamany po raz trzeci i byliśmy świadkami trzeciego seta, w którym Hubert nie był już w stanie przeciwstawić się rozpędzonemu Ateńczykowi. Po tym spotkaniu pojawiły się pierwsze wyraźniejsze głosy niepokoju. Teoretycznie Hubi przegrał z klasowym zawodnikiem i to po zaciętym (przynajmniej do pewnego momentu) spotkaniu, tak więc nie powinno być to niczym, co mogłoby w jakiś sposób powodować negatywne myśli. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę nagły spadek dyspozycji i styl, w jakim nasz najlepszy zawodnik grał od początku drugiej partii, obawy zaczynały okazywać się uzasadnione. Mimo wszystko cały czas mieliśmy nadzieję, że to tylko gorszy okres i już w kolejnym turnieju będzie po prostu lepiej.
Zanim Hubi udał się do Marsylii, rywalizował jeszcze w grze podwójnej. Partnerem Huberta był Felix Auger-Aliassime. Panowie rozegrali dwa świetne spotkania. Najpierw ograli znakomitą parę Wesley Koolhof/Nikola Mektic, a następnie, po bardzo zaciętym boju, ulegli Ravenowi Klaasenowi i Oliverowi Marachowi. Ten wynik osłodził nieco występ singlowy.
Zawody w Marsylii rozpoczęły się od szybkiego i pewnego zwycięstwa nad Antoine’em Hoangiem, ale już w kolejnym meczu Wrocławianin został dość łatwo pokonany przez Vaska Pospisila i jak dowiedziałem się od pewnej osoby obecnej na tym spotkaniu, ponownie nie był to zbyt dobry mecz w wykonaniu Polaka. W deblu Hubert zagrał w parze z Gillesem Simonem. Panowie przegrali w pierwszej rundzie z parą Jurgen Melzer/Edouard Roger-Vasselin.
Następnie Hubert udał się do miejsca, w którym rok wcześniej odniósł swój pierwszy poważny sukces, do Dubaju. Niestety, sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Po gładkiej porażce z Alexandrem Bublikiem, nastroje stawały się coraz smutniejsze. Jak się później okazało, był to ostatni turniej przed kilkumiesięczną przerwą.
Powrót i dalsze problemy
Kolejne miesiące Polak spędził na Florydzie, gdzie intensywnie przygotowywał się do wznowienia rozgrywek. W międzyczasie wziął także udział w serii amerykańskich turniejów pokazowych. Hubert grał nieźle, ale nie była to forma wybitna, przez co nie zdołał triumfować w żadnym z nich. Następnie Wrocławianin niespodziewanie pojawił się w Bytomiu, gdzie rywalizował w Mistrzostwach Polski. Dla polskich kibiców było to wielkie wydarzenie i na pewno zapamiętają je świetnie. Wyniki nie były już jednak tak dobre. Nasz najlepszy tenisista uległ w II rundzie Maksowi Kaśnikowskiemu i choć nastoletni talent zagrał dobry mecz, to sam Hubert nie wyglądał zbyt dobrze. Mimo wszystko mieliśmy nadzieję, ze po powrocie Touru Hurkacz zacznie grać lepiej. Po kilku tygodniach Hubi udał się do Nowego Jorku, gdzie oprócz US Open, miał wziąć udział także w zawodach Masters 1000, przeniesionych z Cincinnati.
W obu przypadkach nie był to jednak występ udany. Najpierw Hubi przegrał w I rundzie zawodów Masters 1000 z Johnem Isnerem, a następnie, po dziwnym i słabym meczu, uległ Alejandro Davidovichowi-Fokinie. W tej pierwszej imprezie Hurkacz grał również debla, w parze z Johnem Isnerem. Panowie odpadli w II rundzie, a ich pogromcami okazali się sensacyjni zdobywcy tytułu, Alex De Minaur i Pablo Carreno-Busta.
Od razu po porażce w USA, Hubert udał się na austriacką mączkę w Kitzbuhel. Po niezłym pierwszym meczu, byliśmy świadkami prawdopodobnie najgorszego meczu Huberta w sezonie 2020. Polak praktycznie nie trafiał serwisem, przegrał większość gemów przy swoim podaniu i bardzo szybko uległ Maximilianowi Martererowi. To wywołało wielki niepokój i lawinę negatywnych komentarzy, ale także pytań o to, dlaczego tak właśnie jest.
Po dramatycznym, ciężkim spotkaniu z Danielem Evansem w 1 rundzie turnieju w Rzymie Hubert wyjawił, że od jakiegoś czasu ma problemy z plecami, co w oczywisty sposób przyczyniło się do wyniku z poprzedniego tygodnia. Zapewnił jednak, że już w kolejnym spotkaniu będzie lepiej i nie mylił się. Polak zanotował wspaniałe zwycięstwo nad Andreyem Rublevem i był o włos od zwycięstwa nad Diego Schwartzmanem. Czegoś jednak zabrakło.
W kolejnych meczach sezonu sytuacja była bardzo podobna. Hubi toczył wyrównane pojedynki, w których ostatecznie czegoś brakowało. W ostatniej części sezonu Hurkacz miał też pecha, gdyż 15 października zatruł się posiłkiem, co spowodowało niedyspozycję w decydującym secie ćwierćfinału w Kolonii i konieczność wycofania się z kolejnego turnieju.
Finał sezonu okazał się przynieść scenariusz, którego nie wymyśliliby najlepsi filmowcy. W singlu Hurkacz odpadł bardzo szybko z Radu Albotem, ale w turnieju deblowym Hubert oraz Felix nie mieli sobie równych i zostali sensacyjnymi triumfatorami imprezy. Panowie potwierdzili, że dobry występ w Rotterdamie to nie przypadek, a wspólna gra w debla idzie im po prostu świetnie. Był to tak bardzo potrzebny pozytywny akcent na zakończenie sezonu. Sezonu, który trzeba jakoś skomentować.
Podsumowanie
Bez owijania w bawełnę można powiedzieć, że nie był to sezon udany. Kiedy Hubert powrócił z Australii, w której tak pięknie przywitał się z nowym sezonem, coś się po prostu zacięło. Hubi miał przebłyski, jak choćby te w Rzymie czy Kolonii, ale na dłuższą metę czegoś brakowało. Polak sam ma świadomość, że w wielu przypadkach decydowały detale. W ostatnich wywiadach wspominał również o problemach, które ciągnęły się za nim przez większość sezonu, a które są już za nim. Takie wiadomości bez wątpienia cieszą.
Statystycznie wyglądało to następująco: Hubert rozegrał w tym sezonie 28 spotkań ATP w singlu (37 licząc turnieje pokazowe i Mistrzostwa Polski) i zakończył rok z bilansem 15-13 (21-16). W grze podwójnej Hurkacz wziął udział w 18 meczach (20 razem z Mistrzostwami Polski) i zaliczył niezły bilans 8-10 (9-11), który oczywiście został znacznie poprawiony w trakcie ostatniego turnieju w roku. W porównaniu do sezonu 2019 są to liczby dość małe (67 rozegranych spotkań, bilans 39-28), ale wpływ na to miała oczywiście pandemia i konieczność skrócenia sezonu.
Tak trudny rok może się też okazać bardzo cenny w przyszłości. Wrocławianin nie stracił zbyt wiele pod względem rankingowym. Mało tego: wyszedł nawet na plus, gdyż zaczynał sezon jako 37. zawodnik świata, a zakończył sezon trzy miejsca wyżej (w rankingu race Wrocławianin również zajął 34. pozycję). Zyskał także wiele nowych doświadczeń i informacji, które mogą znacznie pomóc w kolejnych latach. Sam Hubert mówi, że w przyszłym roku będzie zdecydowanie lepiej, a my po prostu trzymajmy za niego kciuki.